Temat: Wilczogłodna

Co sądzicie o jej podejściu do diet, odżywiania itp.? Wczytuje się w jej bloga od kilku dni i brzmi to wszystko bardzo przekonująco. Niby proste, ale jednak odkrywcze. A może ktoś ma jakieś osobiste doświadczenia, udało mu się dzięki niej wyjść z zaburzeń odżywiania albo schudnąć?

Na początku walki z zaburzeniami, myślałam, że mi pomaga, czytałam regularnie, dołączyłam do grupy. Ale zauważyłam, że z dnia na dzień było coraz gorzej. Zaczęłam wierzyć w jej teorie o istnieniu tzw. zapalników, tego że nawet najmniejszy deficyt powoduje napad itd. I wpadłam tylko w jeszcze większe problemy. Olałam ją, całkowicie się odcięłam, nie czytam, odeszłam z grupy ( subiektywnie uważam że destrukcyjnie działała), poszłam do psychologa i dopiero zaczęło być lepiej. Ten blog mnie zniszczył SERIO. Na dodatek przeczy sama sobie. Najpierw pisze o jedzeniu intuicyjnym, a ciągle reklamuje diety o podanej kaloryczności. Ciągle zmienia teorie (np. tych zapalników). Strasznie się pogubiłam czytając ją. Nie polecam. MOże i współpraca z nią jest skuteczna, ale jak jej się zapłaci... Z samego bloga jestem przykładem osoby, która była tylko lekko pogubiona, a przez nią spadła na dno.

Lili52 napisał(a):

Nie podoba mi się negowanie przez nią psychoterapii. Ona buduje obraz psychoterapeutów jako szarlatanów grzebiących w dzieciństwie i ignorujących kwestię diety. Są pewnie i tacy, ale nie można na ich podstawie oczerniać wszystkich. Mnie akurat terapia bardzo pomaga w leczeniu, a terapeutka przykłada dużą wagę do odpowiedniego odżywiania się. Nie zgadzam się przy tym z Wilczogłodną, że wychodzenie z zaburzeń sprowadza się do zmian w żywieniu, to nie jest takie proste. Zgadzam się co do tego nawiedzenia - zdecydowanie wolę racjonalne podejście do problemu, bez żadnych mantr i animizowania choroby ("wilk").

TAK. Jak pisała z punktu widzenia osoby chorej na ed, o SWOICH metodach radzenia sobie ze SWOIM probleme, było ok. Nakłanianie do rozsądnego odżywiania, pisanie o  tym, że wszyscy mamy jakąś optymalną dla siebie zdrową wagę - spoko. Jak zaczęła się bawić w lekarza-psychologa, który zjadł wszystkie rozumy i wie najlepiej co pomaga i co szkodzi WSZYSTKIM, to zaczęło się robić niepokojąco. Szczególnie, że ona teraz swoje teorie monetyzuje, bo sprzedaje różne usługi. Jak lubiłam, tak ostatnio doszłam do wniosku że za mocno mi trąci szamaństwem.

Ptaky napisał(a):

a mi się podoba jej logiczne podejście szukające potwierdzenia w ciele i zachowaniach organizmu wynikających z medycznego punktu widzenia, a nie w głowie "jem bo rodzice mnie nie kochali" (upraszczam)na pewno nie jest to blog dla każdego

Nie ma niczego dla kazdego. Ile sciezek tyle istot.

Pasek wagi

yuratka napisał(a):

Ptaky napisał(a):

a mi się podoba jej logiczne podejście szukające potwierdzenia w ciele i zachowaniach organizmu wynikających z medycznego punktu widzenia, a nie w głowie "jem bo rodzice mnie nie kochali" (upraszczam)na pewno nie jest to blog dla każdego
Nie ma niczego dla kazdego. Ile sciezek tyle istot.

Upraszczasz Ptaky. Jak się głodziłam jako nastolatka, to to był miks niesamowitej satysfakcji i adrenaliny wynikającej z tego, że miałam siebie i swoje ciało pod kontrolą - a w okresie dojrzewania czułam, że tej kontroli mi brak, nagle zaczęłam zauważać, że nie jestem tak atrakcyjna towarzysko jak jeszcze 5 lat temu (bo zaczął się liczyć sex appeal, a nie umiejętność wymyślania fajnych zabaw na drabinkach). Depresja i życzeniowe liczenie na to, że jak schudnę, to może wszystko się odmieni - zacznę lubić siebie i być lubianą itd. Nie radziłam sobie ze sobą, odchudzanie dawało nadzieję na to, że możne znalazłam łatwy sposób na poprawę jakości swojego życia - bycie szczupłą. Rodzice kochali mnie zawsze. A do tego wiadomo - chorobliwa ambicja, upór, paniczny strach przed porażką, perfekcjonizm. I nie wyszłam z tego przez jedzenie więcej - wyszłam z tego jak zmieniłam szkołę i środowisko.

Te psychologiczne "korzyści" przyszły zdecydowanie szybciej, niż konsekwencje medyczne ucięcia kcal (jak rausz i nadmiar energii na początku diety). Wystarczyło, że po paru dniach jedzenia mało poluzowały mi się spodnie.

Wykupilam u niej mentoring parę miesięcy temu. Nic nie pomógł. Pewnie to ja jestem oporna się ogólnie było to dla mnie męczące.

Majkaaa91 napisał(a):

Wilena napisał(a):

Kiedyś uważałam, że była spoko, jak zajmowała się tematami dotyczącymi stricte żywienia. Od tej strony, diet, balansowania posiłków, rozkładania makr tak, żeby nie wywoływać sobie dodatkowo nawrotów zaburzeń odżywiania było wiele przydatnych informacji. A potem popłynęła. Moim zdaniem klasyczne wyparcie, niestety. Czyli musi sobie sama nie radzić emocjonalnie/siada jej psychika i próbuje wmówić sobie i wszystkim innym, że nie, to tylko kwestia diety, a psychika tu nie ma żadnego znaczenia. Szkoda, że tak innym dodatkowo ryje mózg (bo jak ktoś ma ed to pewnie może w to uwierzyć) - bo jest odwrotnie. Psychika jest kluczowa, to od uporania się z psychicznym podłożem ed zależy to czy się z tego wyjdzie. Dietą sobie można pomóc, albo dokopać - ale samą dietą to można co najwyżej spowodować, że się schudnie/przytyje (na takiej samej zasadzie jak np. w szpitalu by wmuszali anorektyczce na siłę jedzenie/podpięli ją pod kroplówkę), ale problem nadal zostaje. 
Z tego co zdążyłam zauważyć forsuje pogląd, że złe samopoczucie psychiczne i zaburzenia odżywiania biorą się z reakcji organizmu na głód, nie odwrotnie. Rozumiem, że podejście profesjonalistów zupełnie się różni od podejścia Wilczogłodnej czy jest gdzieś pośrodku i mądre odżywianie, reakcje psychiki na głodzenie też się bierze pod uwagę?

Nie no, jasne że odżywianie też nie jest bez znaczenia. Na swoim przykładzie - wychodząc z kompulsów musiałam wyciąć z diety cukier (i to nie tylko cukier w postaci batoników i ciastek, ale też mleko - laktozę, albo mocno ograniczyć owoce, zwłaszcza te słodkie, jak banany, czy winogrona). Jak jadłam cukier to miałam zdecydowanie więcej napadów na lodówkę, w stylu "wcisnę w siebie wszystko co jest słodkie i wpadnie mi w ręce". Ale te napady się nie zaczęły dlatego, że jadłam za dużo słodyczy (jak pewnie większość nastolatek - a przecież nie każda kończy z ed), tylko dlatego ze nie radziłam sobie ze stresem, musiałam być najlepsza we wszystkim do czego się zabierałam (i ta presja była we mnie, nikt mi tego nie wmawiał) i uważałam, że dam radę funkcjonować tak jakby doba miała 48 godzin. Każdy reaguje trochę inaczej, są jakieś ogólne wskazówki, które mogą pomóc ludziom z ed (w stylu ograniczenia przetworzonej żywności, cukru, unikanie posiłków o wysokim indeksie glikemicznym, podbicie białka/tłuszczu kosztem węglowodanów) - ale żadna magia to nie jest, te same rady można dać komuś kto po prostu chce schudnąć parę kilogramów, bo mu się przytyło po świętach. Ja to raczej widziałam zawsze tak, że dietę trzeba wyprostować, żeby nie robić sobie dodatkowo pod górkę. To nie miał być cel, a jedynie środek w drodze do celu (a tym celem jest ogarnięcie przede wszystkim psychiki). Jak ktoś jest kompletnie zielony w temacie to może zacząć swoją walkę z ed od ogarnięcia diety. Bo to jest najmniej bolesne - trzeba podejść do tematu na logikę/na rozum/na pamięć, nauczyć się paru zasad, zrozumieć jak dane produkty wpływają na organizm, zapamiętać czego lepiej unikać/ograniczyć. Ale to jest pierwszy krok, dalej się bez przepracowania psychiki nie ruszy. 

Wilena napisał(a):

Kiedyś uważałam, że była spoko, jak zajmowała się tematami dotyczącymi stricte żywienia. Od tej strony, diet, balansowania posiłków, rozkładania makr tak, żeby nie wywoływać sobie dodatkowo nawrotów zaburzeń odżywiania było wiele przydatnych informacji. A potem popłynęła. Moim zdaniem klasyczne wyparcie, niestety. Czyli musi sobie sama nie radzić emocjonalnie/siada jej psychika i próbuje wmówić sobie i wszystkim innym, że nie, to tylko kwestia diety, a psychika tu nie ma żadnego znaczenia. Szkoda, że tak innym dodatkowo ryje mózg (bo jak ktoś ma ed to pewnie może w to uwierzyć) - bo jest odwrotnie. Psychika jest kluczowa, to od uporania się z psychicznym podłożem ed zależy to czy się z tego wyjdzie. Dietą sobie można pomóc, albo dokopać - ale samą dietą to można co najwyżej spowodować, że się schudnie/przytyje (na takiej samej zasadzie jak np. w szpitalu by wmuszali anorektyczce na siłę jedzenie/podpięli ją pod kroplówkę), ale problem nadal zostaje. 

zgadzam się w całości. ja przyznam, że mi na początku wychodzenia z ano pomagały jej posty, bo otworzyły mi oczy na tę "fizyczną" stronę ED, z której nie zdawałam sobie sprawy (uważałam, że to leży w całości po stronie psychiki). ale to też było ponad rok temu; od tamtego czasu rzeczywiście sporo się pozmieniało. z ano wyszłam ostatecznie sama, musiałam znaleźć własną drogę. gdybym opierała się tylko na poradach wilczej, to dalej kręciłabym się na karuzeli zaburzeń. normalne jedzenie nic nie poprawiało, gdy wciąż w głębi ducha nienawidziłam siebie i swojego ciała. ED nie jest takie proste; to nie tak, że zaczynasz jeść więcej i pyk! magicznie zdrowiejesz. 
być może jest grono osób, którym metody wilczogłodnej pomagają - i super. każdemu jednak polecam skupić się na sobie samemu, na swojej psychice i swoich problemach. patrzenie po innych osobach prowadzi donikąd. 

Nic odkrywczego sie od niej nie dowiedziałam. 

Pasek wagi

Polecam psycholog Barbarę Nowicką-Misiewicz na YouTube " Emocji się nie je". Twierdzi że póki jedzeniem będziemy rekompensować sobie zmierzenie się z emocjami, schudnięcie i utrzymanie szczupłej sylwetki jest nie możliwe. Albo możliwe tylko na krótko, bo problem zajadania znów, szybko powróci.

Blog zdecydowanie nie dla mnie.;) Lubię czerpać wiedzę o diecie z badań, nie z subiektywnych doświadczeń.

Pasek wagi

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.