Temat: da się polubić sport ? z nienawiści do miłości ?;D

nienawidzę sportu.. nie lubię biegać, ćwiczyć, męczyć się.. nie daje mi to radości , najchętniej w ogóle bym się nie ruszała . ćwicząc, męcząc się zaczynam się denerwować, zmienia mi się nastrój na gorszy , czy któraś z Was tak miała a mimo to polubiła ruch ? 

hm.

Ja nie cierpiałam sportu.

Teraz - ciężko powiedzieć. Po 3 latach regularnej aktywności to nawyk i do tego przymus zdrowotny. Więc robię. Czy mnie to bawi? szczerze, jakbym miała wybór, to robiłabym coś innego ;) Ale też nie dramatyzuję. Ciało trochę się samo domaga, efekty wizualne są, więc jadę z koksem. 

reikucek napisał(a):

nienawidzę sportu.. nie lubię biegać, ćwiczyć, męczyć się.. nie daje mi to radości , najchętniej w ogóle bym się nie ruszała . ćwicząc, męcząc się zaczynam się denerwować, zmienia mi się nastrój na gorszy , czy któraś z Was tak miała a mimo to polubiła ruch ? 

Tak - ja nie znosiłam. Kiedyś zobaczyłam hoopdance i się zakochałam, bo wyglądało to na dobrą zabawę. Musiałam tylko dać sobie 2 miesiące na wyuczenie kręcenia w ogóle i powtarzać sobie, że póki nie miną - nie poddam się, bo wcześniej na pewno mi się nie uda zakręcić. Udało się praktycznie po dwóch a teraz uczę ludzi, jak zakręcić w 20 minut :) Myślę, że hh to dobry start, bo bardziej przypomina zabawę, jak sport wyczynowy. Bierzesz do serialu, przyzwyczajasz się do aktywności a jak już zacznie Ci brakować stałej dawki ruchu (wchodzi taki nawyk, wchodzi :) ), to możesz myśleć albo nad wdrażaniem trudniejszych ćwiczeń z hh, albo popróbowaniem innych, np. rolek czy roweru (wciaż myślę o czymś lekkim, bo ma atut zabawowy lub turystyczny i bardzo nie męczy). Po nich przechodziłabym do realnie treningowych, jak już minie pierwsza niechęć. Czyli stopniowo i nie na siłę, lepiej powoli i na stałe, jak od razu rzucać się na zumbę czy aerobiki, które wiele osób poleca jako samą radość zapominając,że dla osób nie ćwiczących to po 5 minutach kolka, palpitacje i zadyszka ;) 

Mnie skutecznie zniechęcili do sportu na wuefie. I tego, co było na wuefie do tej pory nie lubię. Zwłaszcza gier zespołowych, ze szczególnym uwzględnieniem siatkówki. Ćwiczeń na sali gimnastycznej też. Ale na szczęście nie wszystko było na wuefie. Udało mi się zachorować (przez przypadek) w tym roku, kiedy mieliśmy basen, dzięki czemu uniknęłam zniechęcenia do pływania. Rower też na szczęście nie był na wuefie, a rower miałam od zawsze i nie traktowałam tego jako sport, tylko jako zabawę. Wrotki, łyżwy - to też była zabawa. No i sporty zimowe - narty. Narty to było coś, do czego mnie zawsze ciągnęło, ale nie zawsze były możliwości, sprzęt był za drogi, czasem udało się jakąś używkę dostać po innym dziecku, zupełnie do mnie niedobrane, za duże buty, za wysokie kije, cieszyłam się, że w ogóle coś mam. Dopiero na studiach zaczęłam naprawdę jeździć, kupiłam (już sama, za swoje pieniądze) w miarę znośny sprzęt i znalazł się kolega, który nauczył mnie techniki. Ale mimo, że lubiłam narty, to nie mogłam się zdobyć na suchą zaprawę przed sezonem - jakieś przysiady, czy coś, o nie, to zupełnie nie dla mnie. 

Potem kupiłam biegówki, z założeniem, że będę miała narty do jeżdżenia na Błoniach w tygodniu. Bo na zjazdowe, to trzeba jechać w góry na cały dzień, a na biegówki wyskoczę na godzinkę, żeby się przewietrzyć, gór do tego nie trzeba, wystarczy śnieg. A zawszeć to narty. Dwa lata temu kumpel namówił mnie na Bieg Podhalański, na 5 km, zajęłam miejsce w połowie stawki i jak w połowie dystansu zaczęłam wyprzedzać, a przed metą miałam jeszcze siły, żeby zafiniszować, to mnie kompletnie wciągnęło. Pojechałam na kurs, opanowałam podstawy techniki, wystartowałam w Biegu Piastów i kocham biegówki! I nawet jak w zawodach zajmuję miejsce w dziewiątej setce, to uwielbiam starty, całą tę atmosferę, to wszystko - liczy się udział, nie wynik, choć oczywiście, lepszy wynik zawsze cieszy. Ale do biegówek trzeba cały rok trzymać kondycję, zwłaszcza, jeżeli chce się startować w zawodach. Bo sport, kochani, to rywalizacja. Bez rywalizacji, to tylko rekreacja ruchowa, nie sport. Teraz dla mnie w marcu zaczyna się przygotowanie do zimy - rower (pod górę, Wierietelny powiedział, że po płaskim rower nic nie daje), nordic - bo to imitacja biegówek, bieganie, pływanie - ogólnie poprawia wydolność, ćwiczenia siłowe na ekspanderach - żeby wzmocnić obręcz barkową i ręce, wszystko z myślą o kolejnych zawodach. Zawody motywują do treningów, nie umiałabym się zmobilizować do systematycznych treningów, gdyby chodziło tylko o sylwetkę. Teraz sport - zimą zawody biegówkowe, latem nordicowe - są zawody, jest motywacja, są treningi.

Dlatego, jako sposób na polubienie sportu - myślę, że trzeba znaleźć taką dyscyplinę, którą nie tylko się lubi, ale w której można spróbować amatorskiej rywalizacji. Wszystko jedno - biegi uliczne, biegi górskie, rolki, kolarstwo górskie, triathlon, biegówki, nordic - cokolwiek, gdzie można zmierzyć się z innymi - a zwłaszcza z sobą. Wtedy człowiek inaczej patrzy na sport. Efekty treningów są wymierne - miarą jest wynik w zawodach. Bez tego - będzie to tylko sztuka dla sztuki, trening dla treningu - zmuszanie się przez rozsądek (bo trzeba), ale nie ma efektu, jeśli się go nie mierzy. A jak się robi coś, co nie ma efektu, to po co w ogóle to robić?

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.