- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
28 lutego 2014, 17:49
Przejrzałem listę tematów za rok wstecz i nie widzę takiego, więc zakładam nowy. W dziale ogólnosportowym, bo dotyczy dowolnej aktywności plenerowej. Jeśli przegapiłem, proszę o namiar to odkopię.
Pedałując/biegnąc/ślizgając się itd. po kilkanaście i więcej godzin w miesiącu, rocznie uzbiera się z tego całkiem sporo. Większość tego czasu to po prostu bardziej czy mniej monotonne pokonywanie kilometrów. Czasem jednak zdarzają się różne ciekawe sytuacje. Czasem fajne, czasem groźne, smutne albo wkurzające… podzielcie się tym, co Was ciekawego spotkało.
Jako wątkotwórca dam przykład.
Połowa października, ciepła i słoneczna sobota. Wyjeżdżam szosówką zwarty i gotowy zrobić dziś życiówkę na 100 km. W tym celu najpierw muszę pokonać ok. kilometra po drodze osiedlowej, żeby wbić na znajomą krajówkę z szerokim poboczem, gdzie w zasadzie niespodzianek nie ma. Po drodze jest rondo, które przejeżdżam na wprost. Po lewej mam czysto, ale i tak zwalniam do 20 km/h, bo jak mi ktoś autem z prawej wymusi, to mogę nie wyhamować, hamulce nie te co w aucie. I faktycznie po prawej widzę auto, które grzecznie zwalnia i staje. No to git, zaczynam przyspieszać. Nagle facet powooli acz zdecydowanie wjeżdża na rondo, musi już mnie widzieć, ale nie hamuje tylko dalej napiera kursem kolizyjnym. Już widzę, że stanąć nie dam rady, hamując tylko walnę mu w bok. Staję więc na pedałach i ognia na full! Adrenalina wykatapultowała mnie w przód i zdążyłem wjechać przed niego z zapasem może 10 cm, ale on nawet wtedy nie zaczął hamować. Czuję uderzenie zderzaka w tylną oponę, na szczęście lekkie, po chwili ekwilibrystyki odzyskuję równowagę (na szczęście nie miałem SPD) i bez upadku zatrzymuję rower.
Facet bardzo przeprasza, ale jako że strat w ludziach i rowerach nie było, ja chcę wiedzieć tylko jedno: dlaczego żeś mnie cieciu nie przepuścił?? Odpowiedź: „bo ja w ogóle nie wiem, skąd się pan tam wziął!” Zaniemówiłem. Widoczność była doskonała, dzień, facet był trzeźwy i słońce miał z tyłu, ja miałem włączone migające światło z przodu, wściekle czerwony rower...
Miałem szczęście, ale wytrącił mnie z równowagi. Po powrocie okazało się, że do życiówki zabrakło dosłownie 1 minuty :(
A teraz Wasza kolej :)
4 czerwca 2014, 10:20
Poprawiłem linka. Nie było w pobliżu krzaka malin?
12 czerwca 2014, 11:23
To i ja się dopiszę. To było lata temu, kiedy jeszcze z moim wtedy nie-mężem zwiedzaliśmy rowerami bałtyckie wybrzeże. Wyjeżdżamy z lasu w okolicy Karwi i nagle na środku drogi widzimy żurawia. Stoi sobie i bezczelnie na nas patrzy . Zamarliśmy z rozdziawionymi gębami, a on przechadzał się powoli, popijał z kałuży i szukał jedzonka. Dzieliło nas od niego jakieś 5 m. Trwało to wszystko może 15 min, po czym żuraw oddalił się z godnością a my pojechaliśmy dalej. Niestety baliśmy się ruszyć, żeby wyjąć aparat .
Na innym odcinku tej samej wyprawy, skuszeni informacją z przewodnika o nowej wypasionej drodze rowerowej trafiliśmy na torfowisko, w którym nasze rowery, objuczone sakwami z przodu i z tyłu, zapadały się po osie. Okazało się, że droga była, ale dopiero w planach a my zaliczyliśmy godzinne pchanie rowerów przez błoto.
A jeszcze odnosząc się do pogoni Stracha za starszym panem. Na fali Justynomanii ja i mąż również postanowiliśmy zakosztować biegania na nartach. Umówiliśmy się z instruktorem, którym okazał się pan sporo już po 70-tce, który tego dnia wcześniej zaliczył już zawody na 25 km, potem miał godzinną lekcję, a potem zabrał się za nas. Po godzinie szkolenia, nas, 40-latków, można było zbierać ze śniegu a pan instruktor rześkim krokiem oddalił się na kolejną lekcję .