Też tak mam, to jest mój największy problem. W 2 lata utyłam 25 kilo! Bardzo się jednak obserwowałam i analizowałam swoje zachowanie.
Teraz wiem, mniej więcej jak się powstrzymywać, czego unikać...
Wypiszę kilka rad, na mnie działają :) Wiem, że każdy działa inaczej,
ale jeśli mamy ten sam problem może dzielenie się metodami pomoże? :)
KIEDY WIEM, ŻE ZARAZ SIĘ RZUCĘ NA JEDZENIE:
1-gdy siedzę sama w domu (to jest najtrudniejsze - nie zostawałam sama dopóki nie byłam pewna, że uda mi się to przetrzymać)
2-gdy nic się nie układa i jest mi źle (spacer - bez portfela, siłownia, cokolwiek co pozwoli odwrócić uwagę od problemu.POZYTYWNE MYŚLENIE!!)
3-gdy zjem coś zakazanego i myślę "o ku**a przegrałam!" - I tego jeszcze nie umiem powstrzymać, ale umiem zapobiec :)
4-Gdy przestaje myśleć o sobie dobrze i mam ochotę wyrywać sobie włosy z głowy (spokój, miłość do siebie, powtarzam sobie w myśli jak cudowna jestem, jak bardzo siebie kocham.. i po kilku minutach takich myśli przechodzi)
JAK SOBIE RADZĘ:
1-wyznaczyłam pory posiłków, i trzymam się ich ściśle - nie ma mowy żebym zjadła cokolwiek nawet minutkę przed wyznaczoną godziną
2-jeśli doprowadziłam się do okrutnego głodu/ochoty i tylko patrze na zegarek i odliczam czas do następnego posiłku - idę wziąć prysznic :P
3-jeżeli dopuściłam się do punktu 2, następnego dnia jem więcej na śniadanie
4-planuje każdy posiłek dzień wcześniej
5-UPRAWIAM SPORT - doskonale odwraca uwagę, daje poczucie kontroli
6-nie ważę się często (wiem, że nastrój b.wpływa na dietę i unikam smutnych kontaktów z wagą :P )
7-nie oszukuje siebie!!! Bo jeśli zjem jednego dnia mniej, ominę posiłek - wiem że przyjdzie atak. Jestem uczciwa wobec jadłospisu który zaplanowałam.
8-chwale się za małe sukcesy ("TAK! Dotrwałaś do 12 - i nie zjadłaś 2śniadania wcześniej" "brawo! przebiegłaś 3 km!")
9-Jestem dla siebie ważniejsza niż cokolwiek innego. I nie obchodzą mnie okoliczności - będę jadła co 3 godziny! (chyba, że mam wykład, wizytę u lekarza.. ale wtedy można wypić jogurt/soczek)
10-Nie odpuszczam nawet na chwilkę, mój plan posiłków ma być uczciwy, nie mogę być głodna - więc nie zjem nic nadprogramowo bo to może pociągnąć za sobą lawinę obżarstwa.
Generalnie na początku, w trakcie "cugu" jedzenia czuje się jakbym tonęła w bagnie. Jakbym była żołądkiem na nogach. Nic tylko jedzenie. Żadnych głębszych myśli. Zero radości - pochłaniam paczkę ciastek - myślę o następnej. Zasypiam z bolącym brzuchem, czekam na śmierć i czuję jakbym nie zasługiwała na nic dobrego.
I to nie jest miłe.
Jeśli w takim totalnym dołku zapisze swoje uczucia, i stwierdzę "TO NIE JEST WARTE CHWILI ZAPOMNIENIA".
może kiedyś przeczytam tę notatkę przed chęcią na zjedzenie batonika (batonika, który pociągnie za sobą pół lodówki)
Dla mnie b.ważne było zaakceptowanie siebie. Pokochanie siebie, zauważenie w sobie zalet. Teraz nie obrzeram się od dłuższego czasu. Wagę omijam, na prawdę stosuję wyżej wypisane zasady. Czuję się lepiej fizycznie ale i psychicznie.
Moje rozstępy pozostaną bliznami po wojnie z samą sobą :)
Nie wiem na ile zaawansowana jestem w nałogu. Czasem wydaje mi się, że mnie już nie dotyczy - ale po kilku dniach takiego optymizmu przychodzi chwila przypomnienia. Wtedy najchętniej zapięłabym się w kaftan :)
Wiadomo, że nie będzie samych sukcesów - ALE! Zawsze do przodu! Prawda?
Hmm ciekawe czy ktokolwiek to przeczyta :P