- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
29 maja 2020, 10:33
Witam Was serdecznie.
Piszę ten post, ponieważ bardzo potrzebuję wsparcia i pomocy. Tkwię w błędnym kole, z którego nie potrafię kompletnie wyjść i nie wiem co dalej, poza tym, że tak być nie może...
Może są tutaj osoby, które wyszły z takiego impasu i podpowiedzą mi jak mam to pokonać?
Zawsze byłam szczupłą, bardzo zgrabną osobą, chociaż jestem niskiego wzrostu (160 cm). W wieku 20 lat przytyłam dość mocno (antykoncepcja hormonalna), ale wzięłam się za siebie natychmiast, zrzuciłam zdrowo 10 kg i przez lata żyłam bardzo zdrowo (regularne treningi, crossfit, zdrowe odżywianie, pilnowanie diety). Potem przyszedł czas, kiedy zaczęłam naprawdę intensywnie pracować - 12 godzin dziennie, od siódmej do siódmej, ciągłe zmęczenie, ciągłe parcie do przodu. Treningi zarzuciłam, bo nie miałam na nie siły za to często zaczęłam po pracy zaglądać do fast foodów, bo po prostu nie miałam siły ani chęci gotować, a do tego byłam z reguły wieczorem wilczo głodna. Nawet nie zauważyłam co się dzieje - utyłam do 80 kilogramów. Nie wiem kiedy. Po prostu któregoś dnia stanęłam przed lustrem i się nie poznałam. Szok i niedowierzanie. Podjęłam próbę schudnięcia, zaczęłam ćwiczyć, ale bardzo szybko się poddałam. I kolejną, i kolejną, i kolejną. Nie potrafię znaleźć siły i motywacji na zrzucenie ponad 20 kg. Od czterech lat naprzemiennie trzymam dietę w tygodniu (poniedziałek - piątek), po czym w weekend - mimo obiecywania i przysięgania sobie - zaczynam żreć, potem przysięam, że od poniedziałku będzie inaczej. Potrafię siedzieć i płakać wsuwając pizzę. Czuję do siebie autentyczny wstręt, nie mam ubrań, bo każde wejście do przymierzalni kończy się łzami. Kiedy przyszły zdjęcia z mojego ślubu płakałam dwa dni, bo nie poznałam tej kobiety obok mojego męża. Zdjęć zresztą nie mam już w ogóle, bo z kadru zawsze uciekam i nie daję się sfotografować. Zaczęłam wycofywać się z życia, nie mam chęci wychodzić z domu, wstydzę się tego jak wyglądam, kiedy przechodzę koło lustra, które pokazuje całą moją sylwetkę odwracam głowę. Chodzę wyłącznie w wielkich, wiszących "workach", bo tylko w tym czuję się jeszcze jakoś komfortowo. Wydawałoby się, że to wszystko powinno dawać mi gigantyczną motywację, żeby zacząć dietę, a ja ciągle tkwię w tym samym miejscu, kręcąc się w koło. Chyba wynika to z tego, że przestałam wierzyć, że się da. Nie widzę, jak mogłabym stracić te kilogramy tłuszczu.
Uwielbiałam ćwiczyć, ale nawet to w ostatnich miesiącach przestało być dla mnie proste. Nie umiem się zmusić do biegania, bo kompleksy mnie zżerają, kiedy jestem na widoku innych, siłownie chwilowo zamknięte, ale tam było to samo.
Kupiłam dziś dietę Vitalii sama nie wiedząc czy to coś da. Kolejna próba...
Czy ktoś przechodził coś takiego w życiu? Może ktoś mi coś doradzi?
29 maja 2020, 23:25
Nie trzymaj w domu zapasow niezdrowrgo jedzenia. Przestan je kupowac. Na poczatek bieganie z ta waga to mordega dla stawow. Rob dlugie spacery- zacznij od 3km i stopniowo wydluzaj odleglosci. Nikt nie bedzie zwracal uwagi i to zaden wstyd jak ktos walczy o zdrowie i sylwetke ( jak widze grubsza osobe ktora cwiczy mam pozytywne odczucia i nie osadzam, to dobrze, ze ktos bierze sie za siebie)
29 maja 2020, 23:26
Skoro kupiłaś dietę Vitalii to trzymaj się jej co do grama+te ich ćwiczenia rób 3-4 x tyg...-schudniesz na pewno, o ile nie zaczniesz sobie znów odpuszczać w weekendy. Ja miałam tą dietę ok 2 lata temu, schudłam w rok z 92kg do 71..... Musisz ogarnąć głowę i ustawić sobie priorytety..bo w końcu zacznie ci się sypać zdrowie a ty zostaniesz z otyłością. Nie wmawiaj sobie na pocieszenie, że ludzie nie wiedzą ile zjadasz, łudzisz się, że uważają że z powietrza tyjesz?Może porozmawiaj z mężem, niech cię trochę wesprze w diecie, trochę cię spionizuje jak się czepiasz lodówki zamiast zamawiać do domu pizzę..może taki kop od bliskiej osoby pomoże ci się ogarnąć?
30 maja 2020, 08:21
Dzięki Wam zaczęłam się zastanawiać, trochę poczytałam i znalazłam coś co mnie zaniepokoiło. To, co robię żywo przypomina zespół kompulsywnego objadania się; nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. Zapisałam się do specjalisty, zdaje się, że warto zrobić diagnostykę w tym kierunku, bo jeśli to jest problemem, to diety na niewiele się, zdaje się, przydadzą. Planuję też porozmawiać z mężem, aczkolwiek muszę chyba się na to odważyć, bo wstydzę się wielu rzeczy. Mamy świetny związek i jesteśmy bardzo blisko, ale czasem nawet najbliższej osobie trudno mówić o pewnych rzeczach, niestety. Podejrzewam zresztą, że sporo sam widzi, tylko - jak go znam - nic nie mówi, albo nie wie jak mi to powiedzieć, bo pewnie za nic nie chce robić mi przykrości.
Podniosło mnie to wszystko jednak odrobinę na duchu - bo zdefiniowanie problemu to przecież już duży krok naprzód. prawda? A do wizyty postaram się stosować metodę małych kroczków, czyli ogarniamy dzień bieżący, jak u nałogowca. Więc teraz - kawa, sobotnia szakszuka, łyżka hummusu (śniadanie idealne ;) i tost z awokado :).
Miały być górki w weekend, ale z okazji soboty pogoda nam się popsuła, szkoda bardzo.
Fajnie, że się tu zarejestrowałam, dobrze z kimś w końcu pogadać , nawet wirtualnie. Bardzo mi miło, że odpowiedziałyście na mój post:)
30 maja 2020, 17:38
jakbym czytała o sobie. Ja trochę zmieniłam myślenie. Nawet bardzo trochę. Zrozumiałam że zdrowie jest najważniejsze. Jedzenie jest po to aby odżywiać ciało A nie napychać. Ja mam mega słabość do słodyczy. Najgorzej jest przed okresem. Ale powolutku do przodu idę dalej. Nie ma wyjścia. Wolę uważać na to co jem niż później mieć cukrzycę bądź inne choroby. Polecam zainwestować w rowerek stacjonarny. 30 min co drugi dzień nawet. Żeby tylko się ruszyć cokolwiek. I nic złego się nie stanie jeżeli raz na jakiś czas zjesz coś nie zdrowego. Byle z głową. Ja zaczęłam obliczyć kcal przez około 2 tyg. Nauczyłam się ile mniej więcej jeść I już nie liczę. Powolutku mi spada brzuch itp . Tobie polecam to samo. Najgorsze co możesz zrobić to panikowac. Wiem sama po sobie. Wszystko mozesz ale na spokojnie. Placz i lzy nic nie dadza. Powolutku a do przodu. Swoim tempem. Dobrze że zatrzymalas wzrost wagi. To już sukces. Teraz powolutku zrzucać Ale bez paniki, powoli wprowadzać ruch w życie. Nawet te 30 min na rowerku. Cokolwiek. I dużo dużo warzyw