- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
25 kwietnia 2018, 06:15
Byłam z partnerem 10 lat. Mamy dziecko. On od początku nie chciał podjąć pracy. Prosiłam, czasem krzyczałam z bezsilności a on ciągle wynajmował wymówki. Było nam bardzo ciężko finansowo. Często brakowało na jedzenie. Korzystałam z opieki społecznej. To było upokarzające!
Nie wytrzymałam. Kazałam mu opuścić mieszkanie. Zachowywał się jak histeryk! Od tygodnia z nami nie mieszka. Mnie ulżyło ale dziecko (9lat) ma do mnie straszne pretensje! Bardzo mi z tym ciężko...
On błaga żebym go przyjęła spowrotem. Ja już nie mam siły! Nie chcę z nim być. Nie chcę go utrzymywać! On płacze i obiecuje.
Co ja mam robić? Boję się że moje dziecko przestało mnie kochać!
29 kwietnia 2018, 10:45
Hektolitry jadu z Was spływają w Waszych postach, jedziecie po kimś, kogo nie znacie - mając tylko opinię jednej osoby? Czy Wy cokolwiek czytacie, czy tylko TVN i Vitalia od rana do wieczora? Naprawdę jesteście totalnie oderwane od rzeczywistości. Oceny – jakie by one nie były, wydaje się zawsze po wysłuchaniu dwóch stron. A teraz kawałek mojej historii. 20 lat temu poznałem cudowną panną z dzieckiem i wówczas jeszcze z mężem oraz nieukojoną depresją od lat wczesnych lat.Jej były mąż okazał się gnojkiem do kwadratu. Zrujnował ją i jej dziecko psychicznie. Nie jestem psychologiem ani psychiatrą, ale widziałem, że nikt im nie chce tak do końca pomóc, po prostu robiły jako cyferka w kartotece – źródło dochodu. Tułaliśmy się po różnych mieszkaniach, ona miała rentę, a ja pracowałem. Ciężko było powiązać koniec z końcem, zwłaszcza iż wówczas zażywała bardzo mocne leki i miewała gorsze i lepsze dni. Na własne barki wziąłem wychowanie jej dziecka, a jej pozwoliłem trwać na jakimś tam zrównoważonym poziomie psychicznym. Mój dzień wyglądał tak: praca, dom, obiad, lekcje z małą która miała mega problemy z nauką, rozmowy z ukochaną o tym, jak się czuje – co robiła itd. Wieczorem nie piwko, czy meczyk, czy znajomi… tylko siedzenie przed komputerem i szukanie informacji jak wyrwać ukochaną z sideł nałogu. w jaki wpadła nie umyślnie przez lata. Lek, który dostawała – lekarze określają, że jest max na 4 tygodnie, ona przyjmowała go 20 kilka lat w zabójczych dawkach… a batalia, aby ukochaną wyciągnąć z łóżka zajęła mi 5–6 lat. Potem przyszedł kolejny cios dla mnie… okazało się że jej córka ma tendencję do „zasysania” jej problemów do siebie i traktowania jako własne… Nie wierzyłem w to. Zacząłem walkę także i o nią. Ukochana wówczas znów popadła w depresję, ja straciłem pracę, urodziła nam się pociecha… i wszystko stało się szare i do dupy. Nagle stałem się odpowiedzialny za wszystko i każdego i ledwie dawałem rady psychicznie. Moja ukochana się sypie, jej pierworodnej świat się sypie, mój także i mała córeczka… Nie miałem zbyt wielkiego wyboru – zwłaszcza że byłem sam ze wszystkim (zero znajomych, zero rodziny z mojej strony i brak zrozumienia ze strony rodziców ukochanej…) Zacząłem pracować na czarno, tak aby cokolwiek przynieść do domu, nie chciałem abyśmy żyli z jej renty czy alimentów jej córki… i w chwili gdy moja działalność nabierała rumieńców nadszedł kolejny cios. Zostałem przez koleżanki córki posądzony o przykrą rzecz… tylko dlatego, że widziały na spacerach z najmłodszą - mnie i najstarszą córkę ukochanej. Straciłem wszystko… Nie będę pisał ile wówczas zarabiałem, bo to śmiech i wstyd… ale widząc zdrowie mojej rodziny i wszystko wokół… postanowiłem szukać pomocy w Caritasie i w MOPSie. Przychodziły Pani z MOPS-u która starała się pomóc jak mogła, w tym czasie moje zarobki zaczęły poważnie wzrastać, zaś sama Pani z MOPSU zaniżała moje pobory aby nam "wyszło". Do caritasu jeździłem/chodziłem tylko Ja, bo były tak ciężkie rzeczy. Dzięki koneksjom dostałem super pracę. W końcu ustaliliśmy, że może ona pójdzie do pracy, a ja zajmę się domem. Nie było tak dla niej pracy na „już”, ale że ona inwalidka – to ze znalezieniem pracy miała lepiej. Znalazłem dla niej kolejno kilka prac. Z jednej uciekała i (nie będę pisał co tam robiła jeszcze i jak mi to tłumaczyła, bo mi po ludzku - wstyd za nią) , w kolejnej jej się nie chciało uczyć, a w ostatniej powiedziała, że "sprzątaczką nie będzie". Przypomniałem jej naszą "umowę" i zapytałem co z jej pracą, czy już nie chce pracować... to co usłyszłałem zwala z nóg - "moja renta to moja wypłata". W końcu udało mi się podnieść ceny do akceptowalnego formatu i zyskać szacunek klientów i lepszy byt. Jakiś czas temu, po latach nagle, zostałem sam, za sprawą jej dziecka pierworodnego - z którym ma patologiczny kontakt - a która to ze mnie zrobiła potwora, a moja ukochana zdaje się nie pamiętać niczego z tego, co robiłem dla nich i dla niej podczas "nie pracowania". Tylko słucha porad osób nie będących w temacie - tzn wszystkich tych którzy usłyszeli tylko jej prawdę - zresztą całkowicie obdartą z tego co ja naprawdę robiłem... a świadków jest wielu. Tylko nie w internecie, a w życiu. Tak niestety wygląda "prawda" publikowana w sieci - prawie zawsze jest krzywdząca i jednostronna.
Więc jednak zgodzę się z przedmówcą który nazwał Was hipokrytkami - dorzucę jeszcze zakłamanie i egoizm.
Edytowany przez TakiSobieFacecik 30 kwietnia 2018, 05:46