Temat: On nie chciał iść do pracy...

Byłam z partnerem 10 lat. Mamy dziecko. On od początku nie chciał podjąć pracy. Prosiłam, czasem krzyczałam z bezsilności a on ciągle wynajmował wymówki. Było nam bardzo ciężko finansowo. Często brakowało na jedzenie. Korzystałam z opieki społecznej. To było upokarzające!

Nie wytrzymałam. Kazałam mu opuścić mieszkanie. Zachowywał się jak histeryk! Od tygodnia z nami nie mieszka. Mnie ulżyło ale dziecko (9lat) ma do mnie straszne pretensje! Bardzo mi z tym ciężko...

On błaga żebym go przyjęła spowrotem. Ja już nie mam siły! Nie chcę z nim być. Nie chcę go utrzymywać! On płacze i obiecuje. 

Co ja mam robić? Boję się że moje dziecko przestało mnie kochać!

Pasek wagi

Hek­to­li­try jadu z Was spły­wają w Waszych postach, jedzie­cie po kimś, kogo nie zna­cie - mając tylko opi­nię jed­nej osoby? Czy Wy cokol­wiek czy­ta­cie, czy tylko TVN i Vita­lia od rana do wie­czora? Naprawdę jeste­ście total­nie ode­rwane od rze­czy­wi­sto­ści. Oceny – jakie by one nie były, wydaje się zawsze po wysłu­cha­niu dwóch stron. A teraz kawa­łek mojej histo­rii. 20 lat temu pozna­łem cudowną panną z dziec­kiem i wów­czas jesz­cze z mężem oraz nieuko­joną depre­sją od lat wczesnych lat.Jej były mąż oka­zał się gnoj­kiem do kwa­dratu. Zruj­no­wał ją i jej dziecko psy­chicz­nie. Nie jestem psy­cho­lo­giem ani psy­chia­trą, ale widzia­łem, że nikt im nie chce tak do końca pomóc, po pro­stu robiły jako cyferka w kar­to­tece – źró­dło dochodu. Tuła­li­śmy się po róż­nych miesz­ka­niach, ona miała rentę, a ja pra­co­wa­łem. Ciężko było powią­zać koniec z koń­cem, zwłasz­cza iż wów­czas zaży­wała bar­dzo mocne leki i mie­wała gor­sze i lep­sze dni. Na wła­sne barki wzią­łem wycho­wa­nie jej dziecka, a jej pozwo­li­łem trwać na jakimś tam zrów­no­wa­żo­nym pozio­mie psy­chicz­nym. Mój dzień wyglą­dał tak: praca, dom, obiad, lek­cje z małą która miała mega pro­blemy z nauką, roz­mowy z uko­chaną o tym, jak się czuje – co robiła itd. Wie­czo­rem nie piwko, czy meczyk, czy zna­jomi… tylko sie­dze­nie przed kom­pu­te­rem i szu­ka­nie infor­ma­cji jak wyrwać uko­chaną z sideł nałogu. w jaki wpa­dła nie umyślnie przez lata. Lek, który dosta­wała – leka­rze określają, że jest max na 4 tygo­dnie, ona przyj­mo­wała go 20 kilka lat w zabój­czych daw­kach… a bata­lia, aby uko­chaną wycią­gnąć z łóżka zajęła mi 5–6 lat. Potem przy­szedł kolejny cios dla mnie… oka­zało się że jej córka ma ten­den­cję do „zasy­sa­nia” jej pro­ble­mów do sie­bie i trak­to­wa­nia jako wła­sne… Nie wie­rzy­łem w to. Zaczą­łem walkę także i o nią. Uko­chana wów­czas znów popa­dła w depre­sję, ja stra­ci­łem pracę, uro­dziła nam się pocie­cha… i wszystko stało się szare i do dupy. Nagle sta­łem się odpo­wie­dzialny za wszystko i każ­dego i led­wie dawa­łem rady psy­chicz­nie. Moja uko­chana się sypie, jej pier­wo­rod­nej świat się sypie, mój także i mała córeczka… Nie mia­łem zbyt wiel­kiego wyboru – zwłasz­cza że byłem sam ze wszyst­kim (zero zna­jo­mych, zero rodziny z mojej strony i brak zro­zu­mie­nia ze strony rodzi­ców uko­cha­nej…) Zaczą­łem pra­co­wać na czarno, tak aby cokol­wiek przy­nieść do domu, nie chcia­łem aby­śmy żyli z jej renty czy ali­men­tów jej córki… i w chwili gdy moja dzia­łal­ność nabie­rała rumień­ców nad­szedł kolejny cios. Zosta­łem przez kole­żanki córki posą­dzony o przykrą rzecz… tylko dla­tego, że widziały na spa­ce­rach z naj­młod­szą - mnie i naj­star­szą córkę uko­cha­nej. Stra­ci­łem wszystko… Nie będę pisał ile wów­czas zara­bia­łem, bo to śmiech i wstyd… ale widząc zdro­wie mojej rodziny i wszystko wokół… posta­no­wi­łem szu­kać pomocy w Cari­ta­sie i w MOPSie. Przy­cho­dziły Pani z MOPS-u która sta­rała się pomóc jak mogła, w tym cza­sie moje zarobki zaczęły poważ­nie wzrastać, zaś sama Pani z MOPSU zaniżała moje pobory aby nam "wyszło". Do cari­tasu jeździ­łe­m/cho­dzi­łem tylko Ja, bo były tak ciężkie rze­czy. Dzięki konek­sjom dosta­łem super pracę.  W końcu usta­li­li­śmy, że może ona pój­dzie do pracy, a ja zajmę się domem. Nie było tak dla niej pracy na „już”, ale że ona inwa­lidka – to ze znalezieniem pracy miała lepiej. Zna­la­złem dla niej kolejno kilka prac. Z jednej ucie­kała i (nie będę pisał co tam robiła jeszcze i jak mi to tłumaczyła, bo mi po ludzku - wstyd za nią) , w kolejnej jej się nie chciało uczyć, a w ostatniej powie­działa, że "sprzą­taczką nie będzie". Przypomniałem jej naszą "umowę" i zapytałem co z jej pracą, czy już nie chce pracować... to co usłyszłałem zwala z nóg - "moja renta to moja wypłata". W końcu udało mi się podnieść ceny do akcep­to­wal­nego for­matu i zyskać sza­cu­nek klien­tów i lepszy byt. Jakiś czas temu, po latach nagle, zostałem sam, za sprawą jej dziecka pier­wo­rod­nego - z którym ma patologiczny kontakt - a która to ze mnie zro­biła potwora, a moja ukochana zdaje się nie pamiętać niczego z tego, co robiłem dla nich i dla niej podczas "nie pracowania". Tylko słucha porad osób nie będących w temacie - tzn wszystkich tych którzy usłyszeli tylko jej prawdę - zresztą całkowicie obdartą z tego co ja naprawdę robiłem... a świadków jest wielu. Tylko nie w internecie, a w życiu. Tak niestety wygląda "prawda" publikowana w sieci - prawie zawsze jest krzywdząca i jednostronna.

Więc jednak zgodzę się z przedmówcą który nazwał Was hipokrytkami - dorzucę jeszcze zakłamanie i egoizm.

Zabawne że podczas tylu wypowiedzi zgłosiłeś moją do moderacji , powołując się na stronniczość .Miłego dnia - pozdrawiam :) 

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.