Temat: kupno mieszkania - wiek, rodzice

Hej :-) W jakim wieku kupiłyście/kupiliście mieszkanie, bądź Wasz partner/partnerka to uczynił/a? 
I w jakiej wielkości miejscowości mieszkacie?

Co myślicie o sytuacji jak mieszkanie kupują rodzice? (chociażby częściowo)

Temat z czystej ciekawości, inspirowany internetowym hejtem na pomoc ze strony rodziców :-P

Moim zdaniem kupno mieszkania przez rodziców np. w połowie to żaden wstyd, o ile to nie jest żaden problem z ich strony.
Mało kto w wieku powiedzmy poniżej 25 lat ma pieniądze na połowę mieszkania w dużym mieście, za to przykładowo można samemu kredyt spłacać. Lepiej spłacać taki kredyt na droższe i duże mieszkanie w ładnej lokalizacji, niż utkwić w nieco gorszych warunkach, ale w 100% za swoje.

Mi kupili mieszkanie rodzice.  Jest to olbrzymie ułatwienie w życiu.  Sama nie kupiłabym mieszkania od razu po studiach, musiałabym wziąć kredyt czyli tak naprawdę mieć dług do 55 roku życia. Nie rozumiem hejtu na pomoc ze strony rodziców- chyba w większości przypadków jak rodzice mogą to chętnie pomagają w jakos sposób swoim dzieciom-finansowo czy np. proponuja mieszkanie z nimi, pomagają przy wnukach. Wyksztalcili mnie, pomogli mi na start i nie czerpie od nich już żadnej pomocy, radzę sobie sama.  Nie jestem niezaradna, gdyby nie rodzice to kupiłabym mieszkanie na kredyt jak wielu młodych ludzi. Myślę że hejt jest wynikiem zazdrości, że ktoś miał łatwiej.  No nie oszukujmy sie- miał łatwiej. 

kropka36 napisał(a):

Ptaky napisał(a):

Wilena napisał(a):

Dom, w połowie pieniądze od moich rodziców i dziadków, w połowie pieniądze mojego męża. Ja miałam 24 lata, on 36, mieszkamy w Krakowie. Co myślę - cieszę się, że nie musieliśmy się ładować w kredyt/rezygnować z domu na rzecz mniejszego mieszkania. Rodzina nam mogła pomóc i nie widzę w tym nic złego. Jak będę miała dzieci to też będę się starała im zdjąć z głowy kredyt. Moim zdaniem hejtują osoby, które nie miały tyle szczęścia i zazdroszczą (nawet nie tyle zazdrość, co zawiść i rozżalenie). Albo takie, które mają złe relacje z rodzicami i ich rodzina zamiast się wspierać skacze sobie do gardeł - jakbym darła koty z rodzicami to w sumie też nie wyobrażałabym sobie przyjęcia od nich czekogolwiek (nawet gdyby finansowo mogli i chcieli pomóc i zdecydowali się na czasowe "zawieszenie broni"). 
Moim zdaniem osoby te wolą być np. niezależne. Ja wolę być niezależna i nie korzystać z pomocy rodziny. I jestem z tego dumna, a nie zawistna, rozżalona i zazdrosna że ktoś dostał na tacy coś, na co ja musiałam sobie zapracować. Nie mam złych relacji z rodzicami. Jestem szczęśliwa, że mogę samodzielnie o siebie zadbać i być samowystarczalna.  Czym różni się branie kasy od rodziców na mieszkanie/dom od siedzenia na garnuszku u nich? I tak płacą na utrzymanie dzieci i tak. 
Nie czuję się od nikogo zależna. Mieszkanie za kasę rodziców, ale teraz utrzymuję się sama, nie wyciągam łapy po nic, nikt mnie z niczego nie rozlicza. A na mieszkaniu życie się nie kończy - można mieć satysfakcję, że zarabia się na coś innego. To, że ktoś dostał pomoc w zakupie nieruchomości nie znaczy, że do końca życia będzie siedział na garnku i żył z pomocy rodziców. Mieszkanie to jakiś tam start, a potem już można żyć samodzielnie. Więc skoro ktoś chce i może pomóc, to dlaczego z tego nie skorzystać, tylko odrzucić i tyrać dla jakiejś tam satysfakcji. Mi satysfakcję dają inne rzeczy. Nie twierdzę, że jesteś zawistna czy zazdrosna. Za to  z Twojej wypowiedzi bije ewidentna pogarda dla tych, którzy pomoc przyjęli. Bo Ty wszystko sama, a ktoś wziął za friko, bez wysiłku. Ty nie chciałaś pomocy - Twój wybór. Ale dlaczego od razu krytykować tych, którzy taką pomoc przyjęli?


zabrzmiało trochę egoistycznie, a Twoi rodzice tyrali dla Ciebie.

pewnie, że super dostać gotowe na tacy i nie musieć zapracować na to, jednak najlepiej jak każdy sam się dorobi, nikt nie ma prawa wypomnieć, że cokolwiek dał, a nawet z rodzicami różnie bywa, a już nawet nie myślę o sytuacji gdy jest więcej niż jedno dziecko, czyich rodziców stać na finansowanie dwóch albo więcej mieszkań? może i stać, ale chyba są w mafii jakiejś;]

Wilena napisał(a):

Ptaky napisał(a):

Wilena napisał(a):

Dom, w połowie pieniądze od moich rodziców i dziadków, w połowie pieniądze mojego męża. Ja miałam 24 lata, on 36, mieszkamy w Krakowie. Co myślę - cieszę się, że nie musieliśmy się ładować w kredyt/rezygnować z domu na rzecz mniejszego mieszkania. Rodzina nam mogła pomóc i nie widzę w tym nic złego. Jak będę miała dzieci to też będę się starała im zdjąć z głowy kredyt. Moim zdaniem hejtują osoby, które nie miały tyle szczęścia i zazdroszczą (nawet nie tyle zazdrość, co zawiść i rozżalenie). Albo takie, które mają złe relacje z rodzicami i ich rodzina zamiast się wspierać skacze sobie do gardeł - jakbym darła koty z rodzicami to w sumie też nie wyobrażałabym sobie przyjęcia od nich czekogolwiek (nawet gdyby finansowo mogli i chcieli pomóc i zdecydowali się na czasowe "zawieszenie broni"). 
Moim zdaniem osoby te wolą być np. niezależne. Ja wolę być niezależna i nie korzystać z pomocy rodziny. I jestem z tego dumna, a nie zawistna, rozżalona i zazdrosna że ktoś dostał na tacy coś, na co ja musiałam sobie zapracować. Nie mam złych relacji z rodzicami. Jestem szczęśliwa, że mogę samodzielnie o siebie zadbać i być samowystarczalna.  Czym różni się branie kasy od rodziców na mieszkanie/dom od siedzenia na garnuszku u nich? I tak płacą na utrzymanie dzieci i tak. 
Smutne. W sensie smutne jeżeli skorzystanie z pomocy od swoich rodziców jest dla Ciebie jednoznacznie z byciem od nich zależnym. Są przypadki, nawet na forum czasami dziewczyny się żalą, że rodzice finansują coś dziecku, ale za cenę uważania go za swoją własność i przypisywania sobie prawa do wchodzenia mu w życie z buciorami. Moim zdaniem to nie jest normalne, moi tacy na szczęście nie są i przykro jeżeli ktoś ma w głowie taki model. A kasa na mieszkanie/dom i siedzenie na czyimś garnuszku to jednak dwie różne rzeczy. Mało kogo stać na to, żeby w młodym wieku kupić mieszkanie w całości za gotówkę (jeżeli tak to gratuluję, ale niestety ja się do grupy osób wyciągającej kilkaset tysięcy z kieszeni zaraz po studiach nie zaliczam). Więc siłą rzeczy i tak się jest od kogoś "zależnym", kwestia tylko tego czy od własnych rodziców, czy od banku. Natomiast zapłacenie za chleb, prąd i pastę do zębów to już jest coś w zasięgu możliwości - więc płacę i z garnuszka rodziców w tym zakresie nie korzystam. Plus nie chcę Cię obrazić, ale mój wpis i pytanie autorki dotyczyło osób, które hejtują (nie tych, które nie skorzystały z pomocy rodziców, ale nie mają z tego powodu potrzeby ziać nienawiścią wobec innych). I nagle pada "moim zdaniem", "ja wolę", "jestem dumna" i tak dalej - klasyczne uderz w stół...

akitaa napisał(a):

lilaa893 napisał(a):

akitaa napisał(a):

lilaa893 napisał(a):

sweeetdecember napisał(a):

psycho. napisał(a):

25 i 26lat. Mi rodzice dali tylko na wkład własny do kredytu i na jakieś meble na początek. Mój partner nie miał tak dobrze i pieniądze musiał pożyczyć od rodziny. Miasto wojewódzkie. Za to znajomemu w naszym wieku rodzice kupili mieszkanie za gotówkę i cały czas kupują mu rzeczy typu telewizor, meble itp. 
Really?Czy tylko ja uwazam, ze wydzwiek tej wypowiedzi jest straszny?
no, wkład własny w większym mieście to co najmniej koło 100 000 więc rzeczywiście nie brzmi to dobrze XDmoim zdaniem jakiekolwiek pieniądze na mieszkanie to bardzo miły gest, rodzice mogliby kupić sobie mini domek w górach czy pojechać dookoła świata ;Dplanuję dla przyszłych dzieci odkładać coś co miesiąc, ale nigdy bym tego nie robiła kosztem swoich podróży czy inwestycji w swój rozwój na dany moment
wkład własny to teraz 20%. więc nie przesadzajmy z tymi 100tys, chyba ze to jakieś wypasione apartamentowce w centrum wielkiego miasta to tak. ale fakt, post zabrzmiał mega dziwnie...
za 500 000 w Krakowie są po prostu nowe mieszkania w dobrym standardzie, niedaleko centrum, a nie wielkie apartamenty :-D 
mieszkam w Krakowie i w tym roku kupowałam mieszkanie, więc wiem jakie sa ceny ;) jeśli mówimy o wysokim standardzie to tak, ale średnio jest to 5,5-6tys/m2 (rynek pierwotny) , Ty mówisz o takich 8tys/m2i wyżej. My kupowaliśmy z rynku wtórnego za niecałe 4,5tys/m2, więc da się. Ale jak ktoś zaraz ma wymagania, zeby mu rodzice kupili mieszkanie pod Wawelem za pół miliona to cóż mogę powiedzieć... za to to bym wolała sobie dużą działkę i wypasiony dom z basenem pod miastem wybudować 
Da się, wszystko się da, da się jeść suchy chleb z mortadelą i co z tego? 4,5 tysiąca za metr w Krakowie oznacza, albo wyjątkowe szczęście i super okazje (ale zakładam, że mówimy o normalnej sytuacji, nie cudach), albo mieszkanie w nieciekawej dzielnicy/daleko (owszem, można sobie kupić mieszkanie na Kozłówku, gdzie strach wyjść wieczorem, albo na Wzgórzach Krzesławickich, gdzie diabeł mówi dobranoc i brakuje infrastruktury), albo mieszkanie w kiepskim stanie (w wielkiej płycie, w starym budownictwie, gdzie instalacje nadają się do wymiany i wypadałoby pewnie sporo włożyć w remont i wszystko kuć). Pół miliona to wcale nie apartament po Wawelem, litości. Mieszkania w stanie deweloperskim (a chyba nawet nie) przy Placu na Groblach kosztowały po dwadzieścia tysięcy za metr. Pół miliona to jest średniej wielkości mieszkanie w miarę przyzwoitej okolicy. 

nie mówię o Wzgórzach, tam to się sama zgodzę, że jest zadupie i ceny jeszcze niższe :P

a na Kozłówku wynajmowałam mieszkanie przez 2 lata i nie uważam, że strach wyjść wieczorem :) poza tym zalezy też gdzie kto pracuje - mój mąż z tego Kozłówka miał 5 min tramwajem do pracy ;)

my kupiliśmy mieszkanie z rynku wtórnego i to do remontu i co w tym złego? nawet z wypasionym remontem wyjdzie nas mniej niż ten sam metraż w rynku pierwotnym w tej okolicy z gołymi ścianami bez wyposażenia :) i po remoncie bank wycenia póki co na 430tys. różnica jest taka, ze my mamy zieleń, parko osiedlowy należący do spółdzielni (więc nie zabudują go), place zabaw, a oni kostkę brukową wszędzie, parę miejsc parkingowych na krzyż, zero placu zabaw, sąsiedzi z jednej i drugiej strony zaglądają im w okna i sądzą się o to z deweloperem, bo przecież "na wizualizacji wyglądało to inaczej" ^^ także co kto woli. my jesteśmy zadowoleni :)) i w życiu bym nie zamieniła na blokowisko z kostki brukowej np na taką Avię - tragedia a nie inwestycja. Tak się składa, ze kumpel tam pracował i wie jakie jaja odchodza na tych inwestycjach byleby szybko i byleby już skończyć i jak najwięcej mieszkań poupychać w kieszeni dewelopera. I mozna takich mnożyć w Krakowie. Korytarze powietrzne zabudowują coraz bardziej :/ niedługo smog nas udusi przez to. 

Więc nie życze sobie porównywania do chleba z mortadelą, bo ja w życiu za takie otoczenie w takim miejscu bym nie dała pól miliona, bo to po prostu nie jest warte swojej ceny ani trochę. Chcesz dać pól miliona za mieszkanie w centrum i stać Cię - bardzo proszę. Ale żyj i daj żyć innym bez wmawiania, że nie da się kupić fajnego mieszkania w super cenie na fajnym osiedlu bez wszędobylskiej kostki brukowej zamiast zieleni i sobie go wyremontowac po swojemu.

Marisca napisał(a):

akitaaA ja się z Tobą zgadzam co do chęci zakupu wypasionych mieszkań/domów. My na początku mieliśmy małe, niewyremontowane mieszkanie. Byliśmy młodzi, ja dopiero w sumie po studiach rodzice nam pomogli, ale na tyle, abyśmy mieli dach nad głową i jakieś chociaż naprawdę małe  2 pokoje w razie gdyby pojawiło sie dziecko, ale na luksusy musieliśmy zapracować, żeby mieć coś większego.Co do samego zakupu większego mieszkania w nie wiadomo jakim standardzie. Kupiliśmy w bardzo dobrej lokalizacji do remontu, ale  z z runku wtórnego i cena po gruntownym remoncie  (razem z instalacją grzewczą, elektryką hydrauliką , burzeniem ścian i wstawianiem nowych, nawet jednej zewnętrznej ściany, oknami, drzwiami itd. itd. ) oraz zakupie porządnych mebli z drewna ( nie jakieś tam BRW, Agaty, Bodzia itp.) wyszła mniejsza niż mieszkania z rynku pierwotnego, które można kupić w stanie surowym, a potem jeszcze trzeba zrobić i umeblować. A i tak poza tym wiemy co mamy w mieszkaniu i sami decydowaliśmy, a nie braliśmy co developer oferował do wyboru. Intstalację elektryczną to mamy tak wypasioną, że aż inspektorowi kopara opadła. Samo mieszkanie dość tanio kupiliśmy, bo szukaliśmy 1,5 roku , czyli tak długo, aż lokalizacja, metraż będą odpowiednie i cena atrakcyjna. Takie mieszkania chodziły po średnio 50-80 tyś więcej niż my zapłaciliśmy, ale nie musieliśmy mieć na już. 2 lata w kawalerce mieszkaliśmy, żeby mieć co mamy i znaleźć okazję.Znam też osoby, którym rodzice pomogli, ale oni i tak są na kredycie, bo chcieli od razu duży wypasiony apartament oczywiście z rynku pierwotnego, ale to co rodzice dali nie wystarczyło więc lepiej co miesiąc drżeć przy płaceniu raty, niż żyć spokojniej , ale skromniej.My zależni od rodziców nie jesteśmy, nikt nic za pomoc  nie oczekiwał. Co za bzdura. Wolę dostać pomoc od rodziców i żyć spokojnie , zapewnić spokój swojemu dziecku i mieć możliwość zbierać na spokój czyli mieszkanie dziecka  zamiast być zależna od banku, Już widzę osobę po studiach wyciągająca kilkaset tyś zł. na mieszkanie.Ci co wzięli kredyt bez pomocy rodziny , bo chcieli być tacy samodzielni to co za 30 lat zaoferują swojemu dziecku wchodzącemu w dorosłość ? Raczej nie dadzą rady odłożyć, bo mają kredyt na głowie. Moi rodzice nie chcieli, abyśmy musieli się martwić i my dla swojego dziecka też tego nie chcemy. Nasi rodzice żyli spokojnie, żadnego kredytu brać nie musieli i tego samego chcieli dla nas. 

no dokładnie to o czym pisałam :) u nas tak samo, a mamy porównanie ze szwagrem mieszkania o tym samym metrażu w tej samej okolicy parę bloków dalej tylko z rynku pierwotnego. My za cenę ich mieszkania z gołymi ścianami bez łazienki, kuchni czy jakichkolwiek mebli będziemy mieli full wypas a też robiliśmy instalację :)))

my też wynajmowaliśmy a w międzyczasie tyle co mogliśmy to odkładaliśmy i szukaliśmy czegoś wlasnego już i też nam się super okazja trafiła, bo gość, który sprzedawał został sam i szukał czegoś mniejszego. okazja mega i zeszłaby w ciągu 2-3 dni, więc nam się udało, ekspresowo się zdecydowaliśmy, bo już trochę mieszkań oglądaliśmy i wiedzieliśmy czego szukamy :) a cena tu była naprawdę okazyjna:)

kredyt co prawd mamy, bo od rodziców nie mogliśmy i nie chcieliśmy żądać czekogolwiek, ale jest możliwość wcześniejszej spłaty. póki co rata nas nie zabija, bo płacimy porównywalnie lub ciut więcej niż za wynajem z 2x mniejszym metrażem, więc co tu porównywac w ogóle:) w międzyczasie jakieś delikatne podwyżki wpadly,więc jesteśmy też w stanie zaoszczędzić co nieco, nikt nie bieduje i nie je chleba z mortadelą jak tu sugerowała już jedna osoba oceniająca tych z rynku wtórnego ;)

akitaa napisał(a):

kropka36 napisał(a):

Ptaky napisał(a):

Wilena napisał(a):

Dom, w połowie pieniądze od moich rodziców i dziadków, w połowie pieniądze mojego męża. Ja miałam 24 lata, on 36, mieszkamy w Krakowie. Co myślę - cieszę się, że nie musieliśmy się ładować w kredyt/rezygnować z domu na rzecz mniejszego mieszkania. Rodzina nam mogła pomóc i nie widzę w tym nic złego. Jak będę miała dzieci to też będę się starała im zdjąć z głowy kredyt. Moim zdaniem hejtują osoby, które nie miały tyle szczęścia i zazdroszczą (nawet nie tyle zazdrość, co zawiść i rozżalenie). Albo takie, które mają złe relacje z rodzicami i ich rodzina zamiast się wspierać skacze sobie do gardeł - jakbym darła koty z rodzicami to w sumie też nie wyobrażałabym sobie przyjęcia od nich czekogolwiek (nawet gdyby finansowo mogli i chcieli pomóc i zdecydowali się na czasowe "zawieszenie broni"). 
Moim zdaniem osoby te wolą być np. niezależne. Ja wolę być niezależna i nie korzystać z pomocy rodziny. I jestem z tego dumna, a nie zawistna, rozżalona i zazdrosna że ktoś dostał na tacy coś, na co ja musiałam sobie zapracować. Nie mam złych relacji z rodzicami. Jestem szczęśliwa, że mogę samodzielnie o siebie zadbać i być samowystarczalna.  Czym różni się branie kasy od rodziców na mieszkanie/dom od siedzenia na garnuszku u nich? I tak płacą na utrzymanie dzieci i tak. 
Nie czuję się od nikogo zależna. Mieszkanie za kasę rodziców, ale teraz utrzymuję się sama, nie wyciągam łapy po nic, nikt mnie z niczego nie rozlicza. A na mieszkaniu życie się nie kończy - można mieć satysfakcję, że zarabia się na coś innego. To, że ktoś dostał pomoc w zakupie nieruchomości nie znaczy, że do końca życia będzie siedział na garnku i żył z pomocy rodziców. Mieszkanie to jakiś tam start, a potem już można żyć samodzielnie. Więc skoro ktoś chce i może pomóc, to dlaczego z tego nie skorzystać, tylko odrzucić i tyrać dla jakiejś tam satysfakcji. Mi satysfakcję dają inne rzeczy. Nie twierdzę, że jesteś zawistna czy zazdrosna. Za to  z Twojej wypowiedzi bije ewidentna pogarda dla tych, którzy pomoc przyjęli. Bo Ty wszystko sama, a ktoś wziął za friko, bez wysiłku. Ty nie chciałaś pomocy - Twój wybór. Ale dlaczego od razu krytykować tych, którzy taką pomoc przyjęli?
zabrzmiało trochę egoistycznie, a Twoi rodzice tyrali dla Ciebie.

Ale teraz przynajmniej może żyć samodzielnie. Bo się rodzice natyrali, a ona łapy już wyciągła. Ja wybrałam samodzielność od początku i tyranie dla satysfakcji. Tylko moja satysfakcja nie jest "jakaśtam" jak w  wypowiedzi powyżej. Oczywiście to kwestia wyboru. I to nie jest krytyka i pogarda. Po prostu inaczej rozumiemy niezależność i samodzielność. 

akitaa

U nas to samo. Ja mam pod nosem przystanek. Szkoła i przedszkole 3 min piechotą bez przechodzenia przez ulicę. Za oknem z jednej strony mały park, a dalej 2 place zabaw, a z drugiej plac zabaw,  z drzewami, ławkami jak dziecko będzie większe będę mogła spokojnie co jakiś czas zaglądać czy wszystko ok. Do lasu 15 min piechotą, Za placem zabaw i sąsiednim budynkiem fontanna i ryneczek ze sklepami typu piekarnia, mięsny, warzywniak,  supersamy, krawcowa, drogeria, sklep z zabawkami dla dzieci. Na cmentarz do taty mam też 15 min piechotą.  2 min do jednego marketu, do drugiego 10 min piechotą, a do 3,4,5 po 15 min piechotą. Jeden akurat pod lasem i niedaleko cmentarza to zawsze jak idę mogę znicz kupić.Do przychodni z 7 min piechotą. 

Za to rynek pierwotny blok na bloku , bo przecież ziemia kosztuje, plac zabaw taki, że kot na płakał, wszędzie beton, żadnego przedszkola, żadnej szkoły, żadnego przystanku. Do marketu trzeba jechać autem. Szkoda gadać. Lokalizacja do bani, bo przecież w centrum nie ma już miejsca to byle gdzie stawiają, gdzie kawałek ziemi wolny, a jeszcze lepiej  jak najtańszy. Jeden developer zrobił tak, że wybudował bloki  z widokiem na las i zorganizował wielki plac zabaw. Jak już wszyscy kupili po wysokich cenach to zlikwidował plac zabaw wstawił w środek blok, gdzie ludzie do okien sobie zaglądają , nie da się nie mieć rolet zasłoniętych 24h na dobę, a widok na las zasłonił kolejnymi budynkami - ziemia droga, a zysk najważniejszy, było miejsce to dobudował. Już nie chcę mówić o tym, że po 2 latach to ludzie to sprzedają na potęgę, i wracają na stare PRL-owskie śmieci z rynku wtórnego, bo o wiele solidniejsze i porządniejsze.  No, ale mówi się, że rynek pierwotny to taki luksus tfu , a te ceny w ogole nieadekwatne do jakości i lokalizacji, no ale niektórzy tak mają, że musza mieć nowe, Nowe, droższe czyli lepsze. 

Z rynku wtórnego przynajmniej wiem co mam i wiem, że nic się nie zmieni, ani nikt mnie nie oszuka.

Marisca napisał(a):

akitaaU nas to samo. Ja mam pod nosem przystanek. Szkoła i przedszkole 3 min piechotą bez przechodzenia przez ulicę. Za oknem z jednej strony mały park, a dalej 2 place zabaw, a z drugiej plac zabaw,  z drzewami, ławkami jak dziecko będzie większe będę mogła spokojnie co jakiś czas zaglądać czy wszystko ok. Do lasu 15 min piechotą, Za placem zabaw i sąsiednim budynkiem fontanna i ryneczek ze sklepami typu piekarnia, mięsny, warzywniak,  supersamy, krawcowa, drogeria, sklep z zabawkami dla dzieci. Na cmentarz do taty mam też 15 min piechotą.  2 min do jednego marketu, do drugiego 10 min piechotą, a do 3,4,5 po 15 min piechotą. Jeden akurat pod lasem i niedaleko cmentarza to zawsze jak idę mogę znicz kupić.Do przychodni z 7 min piechotą. Za to rynek pierwotny blok na bloku , bo przecież ziemia kosztuje, plac zabaw taki, że kot na płakał, wszędzie beton, żadnego przedszkola, żadnej szkoły, żadnego przystanku. Do marketu trzeba jechać autem. Szkoda gadać. Lokalizacja do bani, bo przecież w centrum nie ma już miejsca to byle gdzie stawiają, gdzie kawałek ziemi wolny, a jeszcze lepiej  jak najtańszy. Jeden developer zrobił tak, że wybudował bloki  z widokiem na las i zorganizował wielki plac zabaw. Jak już wszyscy kupili po wysokich cenach to zlikwidował plac zabaw wstawił w środek blok, gdzie ludzie do okien sobie zaglądają , nie da się nie mieć rolet zasłoniętych 24h na dobę, a widok na las zasłonił kolejnymi budynkami - ziemia droga, a zysk najważniejszy, było miejsce to dobudował. Już nie chcę mówić o tym, że po 2 latach to ludzie to sprzedają na potęgę, i wracają na stare PRL-owskie śmieci z rynku wtórnego, bo o wiele solidniejsze i porządniejsze.  No, ale mówi się, że rynek pierwotny to taki luksus tfu , a te ceny w ogole nieadekwatne do jakości i lokalizacji, no ale niektórzy tak mają, że musza mieć nowe, Nowe, droższe czyli lepsze. Z rynku wtórnego przynajmniej wiem co mam i wiem, że nic się nie zmieni, ani nikt mnie nie oszuka.

dokładnie :)(puchar) i co się miało zepsuć to się ewentualnie już dawno zepsuło i tyle :P żadnych zaskoczek nie będzie.
a na rynku pierwotnym szwagier sądzi się z inny6mi mieszkacami z deweloperem, bo
-plac zabaw za mały niż na wizualizacji
-parkingu brak
-izolacja cieplna bloku zrobiona tylko w 100% przez co doliczyli mieszkańcom to wszystko do ogrzewania
-drogi pożarowej zero!
-i jeszcze parę innych niespodzianek teraz wychodzi ciągle

w dodatku innym znajomym też na rynku pierwotnym leje sie z balkonu od sąsiadów i  grzyb włazi przez okna w całym pionie.

mnóstwo niedoróbek, wszystko jest robione na ilość a nie na jakość.

Ja jestem zadowolona z zakupu nowego mieszkania od dewelopera, mieszkam na parterze mam duży ogródek (70m2) do którego z zewnątrz nie ma dostępu. Wszystko nowiutkie, klatka schodowa w kafelkach, codziennie myta prze firmę sprzątającą, w bloku z lat 90 tych i wcześniej tego bym nie miała.

akitaa napisał(a):

Wilena napisał(a):

Ptaky napisał(a):

Wilena napisał(a):

Dom, w połowie pieniądze od moich rodziców i dziadków, w połowie pieniądze mojego męża. Ja miałam 24 lata, on 36, mieszkamy w Krakowie. Co myślę - cieszę się, że nie musieliśmy się ładować w kredyt/rezygnować z domu na rzecz mniejszego mieszkania. Rodzina nam mogła pomóc i nie widzę w tym nic złego. Jak będę miała dzieci to też będę się starała im zdjąć z głowy kredyt. Moim zdaniem hejtują osoby, które nie miały tyle szczęścia i zazdroszczą (nawet nie tyle zazdrość, co zawiść i rozżalenie). Albo takie, które mają złe relacje z rodzicami i ich rodzina zamiast się wspierać skacze sobie do gardeł - jakbym darła koty z rodzicami to w sumie też nie wyobrażałabym sobie przyjęcia od nich czekogolwiek (nawet gdyby finansowo mogli i chcieli pomóc i zdecydowali się na czasowe "zawieszenie broni"). 
Moim zdaniem osoby te wolą być np. niezależne. Ja wolę być niezależna i nie korzystać z pomocy rodziny. I jestem z tego dumna, a nie zawistna, rozżalona i zazdrosna że ktoś dostał na tacy coś, na co ja musiałam sobie zapracować. Nie mam złych relacji z rodzicami. Jestem szczęśliwa, że mogę samodzielnie o siebie zadbać i być samowystarczalna.  Czym różni się branie kasy od rodziców na mieszkanie/dom od siedzenia na garnuszku u nich? I tak płacą na utrzymanie dzieci i tak. 
Smutne. W sensie smutne jeżeli skorzystanie z pomocy od swoich rodziców jest dla Ciebie jednoznacznie z byciem od nich zależnym. Są przypadki, nawet na forum czasami dziewczyny się żalą, że rodzice finansują coś dziecku, ale za cenę uważania go za swoją własność i przypisywania sobie prawa do wchodzenia mu w życie z buciorami. Moim zdaniem to nie jest normalne, moi tacy na szczęście nie są i przykro jeżeli ktoś ma w głowie taki model. A kasa na mieszkanie/dom i siedzenie na czyimś garnuszku to jednak dwie różne rzeczy. Mało kogo stać na to, żeby w młodym wieku kupić mieszkanie w całości za gotówkę (jeżeli tak to gratuluję, ale niestety ja się do grupy osób wyciągającej kilkaset tysięcy z kieszeni zaraz po studiach nie zaliczam). Więc siłą rzeczy i tak się jest od kogoś "zależnym", kwestia tylko tego czy od własnych rodziców, czy od banku. Natomiast zapłacenie za chleb, prąd i pastę do zębów to już jest coś w zasięgu możliwości - więc płacę i z garnuszka rodziców w tym zakresie nie korzystam. Plus nie chcę Cię obrazić, ale mój wpis i pytanie autorki dotyczyło osób, które hejtują (nie tych, które nie skorzystały z pomocy rodziców, ale nie mają z tego powodu potrzeby ziać nienawiścią wobec innych). I nagle pada "moim zdaniem", "ja wolę", "jestem dumna" i tak dalej - klasyczne uderz w stół...

akitaa napisał(a):

lilaa893 napisał(a):

akitaa napisał(a):

lilaa893 napisał(a):

sweeetdecember napisał(a):

psycho. napisał(a):

25 i 26lat. Mi rodzice dali tylko na wkład własny do kredytu i na jakieś meble na początek. Mój partner nie miał tak dobrze i pieniądze musiał pożyczyć od rodziny. Miasto wojewódzkie. Za to znajomemu w naszym wieku rodzice kupili mieszkanie za gotówkę i cały czas kupują mu rzeczy typu telewizor, meble itp. 
Really?Czy tylko ja uwazam, ze wydzwiek tej wypowiedzi jest straszny?
no, wkład własny w większym mieście to co najmniej koło 100 000 więc rzeczywiście nie brzmi to dobrze XDmoim zdaniem jakiekolwiek pieniądze na mieszkanie to bardzo miły gest, rodzice mogliby kupić sobie mini domek w górach czy pojechać dookoła świata ;Dplanuję dla przyszłych dzieci odkładać coś co miesiąc, ale nigdy bym tego nie robiła kosztem swoich podróży czy inwestycji w swój rozwój na dany moment
wkład własny to teraz 20%. więc nie przesadzajmy z tymi 100tys, chyba ze to jakieś wypasione apartamentowce w centrum wielkiego miasta to tak. ale fakt, post zabrzmiał mega dziwnie...
za 500 000 w Krakowie są po prostu nowe mieszkania w dobrym standardzie, niedaleko centrum, a nie wielkie apartamenty :-D 
mieszkam w Krakowie i w tym roku kupowałam mieszkanie, więc wiem jakie sa ceny ;) jeśli mówimy o wysokim standardzie to tak, ale średnio jest to 5,5-6tys/m2 (rynek pierwotny) , Ty mówisz o takich 8tys/m2i wyżej. My kupowaliśmy z rynku wtórnego za niecałe 4,5tys/m2, więc da się. Ale jak ktoś zaraz ma wymagania, zeby mu rodzice kupili mieszkanie pod Wawelem za pół miliona to cóż mogę powiedzieć... za to to bym wolała sobie dużą działkę i wypasiony dom z basenem pod miastem wybudować 
Da się, wszystko się da, da się jeść suchy chleb z mortadelą i co z tego? 4,5 tysiąca za metr w Krakowie oznacza, albo wyjątkowe szczęście i super okazje (ale zakładam, że mówimy o normalnej sytuacji, nie cudach), albo mieszkanie w nieciekawej dzielnicy/daleko (owszem, można sobie kupić mieszkanie na Kozłówku, gdzie strach wyjść wieczorem, albo na Wzgórzach Krzesławickich, gdzie diabeł mówi dobranoc i brakuje infrastruktury), albo mieszkanie w kiepskim stanie (w wielkiej płycie, w starym budownictwie, gdzie instalacje nadają się do wymiany i wypadałoby pewnie sporo włożyć w remont i wszystko kuć). Pół miliona to wcale nie apartament po Wawelem, litości. Mieszkania w stanie deweloperskim (a chyba nawet nie) przy Placu na Groblach kosztowały po dwadzieścia tysięcy za metr. Pół miliona to jest średniej wielkości mieszkanie w miarę przyzwoitej okolicy. 
nie mówię o Wzgórzach, tam to się sama zgodzę, że jest zadupie i ceny jeszcze niższe :Pa na Kozłówku wynajmowałam mieszkanie przez 2 lata i nie uważam, że strach wyjść wieczorem :) poza tym zalezy też gdzie kto pracuje - mój mąż z tego Kozłówka miał 5 min tramwajem do pracy ;)my kupiliśmy mieszkanie z rynku wtórnego i to do remontu i co w tym złego? nawet z wypasionym remontem wyjdzie nas mniej niż ten sam metraż w rynku pierwotnym w tej okolicy z gołymi ścianami bez wyposażenia :) i po remoncie bank wycenia póki co na 430tys. różnica jest taka, ze my mamy zieleń, parko osiedlowy należący do spółdzielni (więc nie zabudują go), place zabaw, a oni kostkę brukową wszędzie, parę miejsc parkingowych na krzyż, zero placu zabaw, sąsiedzi z jednej i drugiej strony zaglądają im w okna i sądzą się o to z deweloperem, bo przecież "na wizualizacji wyglądało to inaczej" ^^ także co kto woli. my jesteśmy zadowoleni :)) i w życiu bym nie zamieniła na blokowisko z kostki brukowej np na taką Avię - tragedia a nie inwestycja. Tak się składa, ze kumpel tam pracował i wie jakie jaja odchodza na tych inwestycjach byleby szybko i byleby już skończyć i jak najwięcej mieszkań poupychać w kieszeni dewelopera. I mozna takich mnożyć w Krakowie. Korytarze powietrzne zabudowują coraz bardziej :/ niedługo smog nas udusi przez to. Więc nie życze sobie porównywania do chleba z mortadelą, bo ja w życiu za takie otoczenie w takim miejscu bym nie dała pól miliona, bo to po prostu nie jest warte swojej ceny ani trochę. Chcesz dać pól miliona za mieszkanie w centrum i stać Cię - bardzo proszę. Ale żyj i daj żyć innym bez wmawiania, że nie da się kupić fajnego mieszkania w super cenie na fajnym osiedlu bez wszędobylskiej kostki brukowej zamiast zieleni i sobie go wyremontowac po swojemu.

Nie życzysz sobie porównywania do chleba z mortadelą. Widzę, że ukuło. A użyłam go celowo, bo sama używasz podobnej retoryki, twierdząc że pół miliona to wyrzucanie kasy na apartament pod Wawelem - gdzie wcale tak nie jest. Pół miliona w Krakowie to na ten moment są trzy pokoje w przyzwoitym standardzie, bez wielkiej płyty, w nowszym budownictwie. Jasne, można sobie wyremontować tańsze mieszkanie po swojemu, ale instalacje wymieniasz przecież u siebie, nie w całym bloku - a że nie mieszka się w próżni, to jak zaleje sąsiada to też ma się problem. Plus bez sensu jako przykład podawać Avię, bo jest to mało reprezentatywne - wszyscy wiedzą, że to co tam odwalili woła o pomstę do nieba, ale przecież cały Kraków tak nie wygląda. Tak jakby alternatywa dla starego budownictwa była tylko jedna - Avia. Jasne, Kraków dzieli się na dzielnice, a w tych dzielnicach są osiedla: Avia, Avia, Avia, potem jeszcze Avia i po prawej stronie Wisły dodatkowo Avia. I nie łapię czemu się tak uczepiłaś tej wizji, że pół miliona to mieszkanie w centrum. Nie kupisz za tyle (mówię o sensownym metrażu i standardzie). 

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.