- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
3 września 2017, 00:29
Witajcie. Kompletnie nie wiem co mam z tym wszystkim zrobić. Zacznę od początku. Jestem matką 17 latki i 13 latki. Dziś starsza córka przekazała mi radosną nowinę...jest w 8 tygodniu ciąży. To pewne. Pokazała mi wydruk USG. Jestem przerażona. Mój mąż jeszcze o niczym nie wie. Kto jest ojcem? Chłopak, z którym jest od jakiegoś roku...może trochę mniej? Sądziłam, że już za mną pieluchy, niańczenie...dziewczyny już duże, chcieliśmy z mężem trochę odżyć, a tutaj powrót do przeszłosci, nieprzespane noce...Nie wiem co na to rodzice tego chłopaka. On sam jest przerażony. Może powinniśmy oddać to dziecko do adopcji? Ehh...tyle myśli mam w głowie, jestem na nią wsciekła. Rozmawiałam z nią o antykoncepcji, wydawało mi się, że jest mądrą dziewczyną a tu takie coś...nie widzę jej w roli matki, to jeszcze dzieciak... Powiedzcie, co robić...Może któraś z was byla w takiej sytuacji?
Edit, bo widzę, że nie wszyscy czytają resztę postów
Córka nie usunie ciąży - to wiem na pewno. I nawet bym jej do tego nie namawiała. Pomyślałam o adopcji nie ze względu na siebie, ale ze względu na nią. Macie racje, że to ona ma głos decydujący, to jest jej dziecko i ma prawo podjąć decyzję co z tym zrobi. Jestem tym wszystkim przerażona, dlatego że wiem, że jeśli córka zdecyduje się urodzić i wychowywać dziecko, to po prostu nie będziemy potrafili zachować się inaczej niż ją wspierać. O zdawanie matury martwiłam się, bo dziecko urodzi się w kwietniu, matury są w maju, czas po porodzie nie będzie łatwy i nie wiem czy jej się to uda fizycznie. Bo jeśli chodzi o wiedzę, to do tej pory nie miałam wątpliwości, że da sobie radę i zda dobrze wszystkie egzaminy. Mąż dowiedział się o wszystkim dziś rano - córki wysłałam do teściowej i sama postanowiłam z nim porozmawiać, zostawiając sobie usg córki. I wiecie co? Mąż zaskoczył mnie najbardziej, bo nawet się nie wściekł. Powiedział mi tylko, że sobie poradzimy i że może w tej rodzinie wreszcie pojawi się jakiś chłopak (zawsze marzył o synu:)). Jeśli chodzi o studia zaoczne, to na pewno to odpada, bo nie będziemy w stanie jej tych studiów opłacić. Jeśli chodzi o dziecko - myślę, że będą mogli z nami zamieszkać. Pomyśleliśmy z mężem, że oddamy im naszą sypialnię a sami zamieszkamy w pokoju córki. Nasz pokój jest większy. Jeśli ten chłopak będzie tego chciał - on ma 20 lat, skończył jakieś technikum i pomaga ojcu w warsztacie samochodowym, więc jakieś pieniądze posiada. Może to wszystko jednak jakoś się ułoży?
Edytowany przez boroweczka_2017 3 września 2017, 12:48
3 września 2017, 20:13
Wydaje mi sie tez troche, ze autorka chciala sie bardziej wyzalic, niz zebysmy analizowaly czy corka sobie poradzi, czy nie. Bo można podac mase przykladow heroin, ktore daly rade, ale sa takie dziewczyny, ktore nie koncza edukacji, zostaja bez partnera i nawet z pomoca panstwa nie staja na nogi. Nie da sie zagwarantowac, ze bedzie wszystko cacy. Porownywac do starych czasow gdzie glowa rodziny zarobila sama na gromadke dzieci tez malo trafiona albo do tego co bylo 20-30 lat temu jak sie rodzilysmy. Ja po prostu rozumiem jej obawy i jednak ludzkie wkurzenie, ze czeka ja teraz duzo roboty, stresu i nakladu pienieznego. Na tego noworodka moze byc niegotowa 17 letnia corka, jak i jej matka, ktora moze nie byc gotowa na bycie babcia. I to babcia na full etat
3 września 2017, 21:14
Jesli nie ma nic do gadaia i dziewczyna nie jest dzieckiem, to dziewczyna powinna sie wyprowadzic z domu i jak dorosla osoba radzic sobie sama... nie sadzisz? Sama urodzilam dziecko w mlodym wieku (ale jak urodzilam mialam 20 lat) i nie powiedzialabym, ze ludzie (u mnie to sa tesciowie), ktorzy nam praktycznie ustawili zycie tak, ze jest teraz naprawde bardzo komfortowe, nasza corka ma ogromne mozliwosci, super dziecinstwo i nie odczuwamy tego, ze mielismy dziecko w mlodym wieku i to zmarnowalo nam zycie (jest inaczej niz gdybysmy mieli beztrosko zyc, ale partner wlasnie skonczyl studia, ja studiuje zaocznie, mam fajna prace, partner pracuje z ojcem, ktory ma biznes z filiami w kilku krajach i kiedys zajmie jego miejsce), nie maja ''nic do gadania''. Maja. Jesli dziadkowie czy inni pomagajacy ludzie maja nie miec nic do gadania, bo nastolatka w wciazy jest dorosla to powinna jak dorosla radzic sobie sama.Dziewczyna nie jest dzieckiem, nie wtrącaj się na sile w wychowanie ani przyszłość swojego wnuka, bo ty nie masz nic do gadania w sprawie tego czy ma je oddać do adopcji czy nie. To decyzja twojej córki, która za chwile będzie miała 18 lat i będzie w pełni dorosła. Wiem, ze to nie jest równoznaczne z dojrzałością, ale nie zwalnia z odpowiedzialności. Nie wstawaj do wnuka, nie opiekuj się nim jak matka, bo nie ty jesteś matka. Możesz doradzać, ale nie wymuszaj ani się nie wtrącaj. Wspieraj i kibicuj, szczególnie wspieraj jeśli ojciec dziecka weźmie nogi za pas - ustalcie kiedy kto się będzie dzieckiem zajmował, jak będzie wygladalo opłacanie utrzymania (zbierajcie WSZYSTKIE paragony, ojciec dziecka musi partycypować w kosztach opieki lekarskiej nad ciężarna itd; jak nie on to jego rodzice - jeśli nie będą chcieli płacić to zostaje pozew o ustalenie alimentów wobec rodziców chłopaka). Któreś z młodych musi rozważyć przeniesienie się do szkoły w innym trybie, by mogli opiekować się dzieckiem na zmianę - chyba ze któreś z rodziców zgodzi się opiekować dzieckiem w czasie godzin szkoły (co niestety się równa rezygnacji z pracy, a dla mnie jest to nie do pomyślenia, bo to nie dziecko dziadków). Oczywiście opłata za inny tryb szkoły, które sa zawsze prywatne, idzie do podziału na pół ze względu na to, ze jedno się poświęca. Ciąża w młodym wieku to nie tragedia, nie można tylko pozwolić na powstanie negatywnych relacji wobec młodych rodziców, do tego niestety przyczyniają się dziadkowie, którzy napuszczaja jednego na drugie, wykorzystując naiwność i zaufanie swoich dzieci - sami psują im życie. Nie niszczcie im życia swoimi wyborami i wątpliwościami tylko dajcie dojrzeć i cieszyć się nowa sytuacja.
3 września 2017, 21:20
Nie byłam w takiej sytuacji, więc w sumie ciężko gdybać, ale myślę że dla mnie jedynym wyjściem z sytuacji byłaby aborcja. W wieku 17 lat w żaden sposób nie byłabym mentalnie gotowa na dziecko. I wcale nie byłam jakoś wybitnie niedojrzała, życie większości moich znajomych kręciło się wtedy wokół matury, wyboru studiów i tego kto robi w sobotę domówkę. W dodatku liceum mieliśmy takie, że ciąża była skrają abstrakcją. Po szkole krążyły legendy o dziewczynie, która wpadła jakieś trzy lata przed tym jak my zaczęliśmy naukę - opowiadane to było w taki sposób jakby była trędowata. Rujnowanie życia sobie - bo ciężko pogodzić studia z wychowaniem dziecka (ok, można próbować - ale albo się wybiera jakiś słaby kierunek, albo się pada na twarz z przemęczenia, albo się coś robi po łebkach). Pytanie też czy z ojcem dziecka się poukłada, czy zostanie się samotną matką. Rujnowanie życia własnym rodzicom - bo wiadomo, że spada im na głowę dodatkowe obciążenie finansowe, psychiczne i pewnie też czasowe, bo jak ma być mowa o maturze i ewentualnej dalszej nauce to wiadomo, że potrzebna będzie pomoc. I wreszcie rujnowanie życia temu dziecku. Komuś bym nie zasugerowała aborcji - ale dla siebie samej w wieku 17 lat bym nie widziała innej opcji. Bo tak - "jakoś" się pewnie ułoży. Większości ludzi się koniec końców jakoś układa. Tylko często to jakoś oznacza bycie samotną matką, skopaną edukację i w konsekwencji byle jaką pracę, brak czasu dla siebie/dziecka, bo się ma na głowie wszystko na raz.
3 września 2017, 21:56
Nie byłam w takiej sytuacji, więc w sumie ciężko gdybać, ale myślę że dla mnie jedynym wyjściem z sytuacji byłaby aborcja. W wieku 17 lat w żaden sposób nie byłabym mentalnie gotowa na dziecko. I wcale nie byłam jakoś wybitnie niedojrzała, życie większości moich znajomych kręciło się wtedy wokół matury, wyboru studiów i tego kto robi w sobotę domówkę. W dodatku liceum mieliśmy takie, że ciąża była skrają abstrakcją. Po szkole krążyły legendy o dziewczynie, która wpadła jakieś trzy lata przed tym jak my zaczęliśmy naukę - opowiadane to było w taki sposób jakby była trędowata. Rujnowanie życia sobie - bo ciężko pogodzić studia z wychowaniem dziecka (ok, można próbować - ale albo się wybiera jakiś słaby kierunek, albo się pada na twarz z przemęczenia, albo się coś robi po łebkach). Pytanie też czy z ojcem dziecka się poukłada, czy zostanie się samotną matką. Rujnowanie życia własnym rodzicom - bo wiadomo, że spada im na głowę dodatkowe obciążenie finansowe, psychiczne i pewnie też czasowe, bo jak ma być mowa o maturze i ewentualnej dalszej nauce to wiadomo, że potrzebna będzie pomoc. I wreszcie rujnowanie życia temu dziecku. Komuś bym nie zasugerowała aborcji - ale dla siebie samej w wieku 17 lat bym nie widziała innej opcji. Bo tak - "jakoś" się pewnie ułoży. Większości ludzi się koniec końców jakoś układa. Tylko często to jakoś oznacza bycie samotną matką, skopaną edukację i w konsekwencji byle jaką pracę, brak czasu dla siebie/dziecka, bo się ma na głowie wszystko na raz.
Więc ile według ciebie kosztuje życie tego dziecka, jaką miesięczną pensje zarobi jeśli jego nie będzie? I tak z ciekawości, na ile wyceniasz własne życie?
3 września 2017, 22:05
Więc ile według ciebie kosztuje życie tego dziecka, jaką miesięczną pensje zarobi jeśli jego nie będzie? I tak z ciekawości, na ile wyceniasz własne życie?Nie byłam w takiej sytuacji, więc w sumie ciężko gdybać, ale myślę że dla mnie jedynym wyjściem z sytuacji byłaby aborcja. W wieku 17 lat w żaden sposób nie byłabym mentalnie gotowa na dziecko. I wcale nie byłam jakoś wybitnie niedojrzała, życie większości moich znajomych kręciło się wtedy wokół matury, wyboru studiów i tego kto robi w sobotę domówkę. W dodatku liceum mieliśmy takie, że ciąża była skrają abstrakcją. Po szkole krążyły legendy o dziewczynie, która wpadła jakieś trzy lata przed tym jak my zaczęliśmy naukę - opowiadane to było w taki sposób jakby była trędowata. Rujnowanie życia sobie - bo ciężko pogodzić studia z wychowaniem dziecka (ok, można próbować - ale albo się wybiera jakiś słaby kierunek, albo się pada na twarz z przemęczenia, albo się coś robi po łebkach). Pytanie też czy z ojcem dziecka się poukłada, czy zostanie się samotną matką. Rujnowanie życia własnym rodzicom - bo wiadomo, że spada im na głowę dodatkowe obciążenie finansowe, psychiczne i pewnie też czasowe, bo jak ma być mowa o maturze i ewentualnej dalszej nauce to wiadomo, że potrzebna będzie pomoc. I wreszcie rujnowanie życia temu dziecku. Komuś bym nie zasugerowała aborcji - ale dla siebie samej w wieku 17 lat bym nie widziała innej opcji. Bo tak - "jakoś" się pewnie ułoży. Większości ludzi się koniec końców jakoś układa. Tylko często to jakoś oznacza bycie samotną matką, skopaną edukację i w konsekwencji byle jaką pracę, brak czasu dla siebie/dziecka, bo się ma na głowie wszystko na raz.
Nie rozumiem jaki ma związek to z tym ile według mnie kosztuje życie tego dziecka z tym jaką pensję zarobi jeśli go nie będzie? Pytanie absurdalne, takie z serii "ten zielony pies jest czerwony czy niebieski?". Nie wyceniam własnego życia, jest dla mnie bezcenne. Tak samo nie wyceniałabym życia dziecka gdybym się je zdecydowała urodzić - również by było bezcenne. Ale na razie rozmawiamy o życiu, które jeszcze nie jest w stanie istnieć bez organizmu kobiety. A moim zdaniem to ta kobieta w takiej sytuacji powinna mieć prawo decyzji, czy chce takiemu życiu "nadać wartość" i zdecydować się urodzić, czy wybrać aborcję i spowodować, że to dziecko nie będzie istnieć - w związku z tym też nie podejmować w ogóle wartościowania.
3 września 2017, 22:11
Nie rozumiem jaki ma związek to z tym ile według mnie kosztuje życie tego dziecka z tym jaką pensję zarobi jeśli go nie będzie? Pytanie absurdalne, takie z serii "ten zielony pies jest czerwony czy niebieski?". Nie wyceniam własnego życia, jest dla mnie bezcenne. Tak samo nie wyceniałabym życia dziecka gdybym się je zdecydowała urodzić - również by było bezcenne. Ale na razie rozmawiamy o życiu, które jeszcze nie jest w stanie istnieć bez organizmu kobiety. A moim zdaniem to ta kobieta w takiej sytuacji powinna mieć prawo decyzji, czy chce takiemu życiu "nadać wartość" i zdecydować się urodzić, czy wybrać aborcję i spowodować, że to dziecko nie będzie istnieć - w związku z tym też nie podejmować w ogóle wartościowania.Więc ile według ciebie kosztuje życie tego dziecka, jaką miesięczną pensje zarobi jeśli jego nie będzie? I tak z ciekawości, na ile wyceniasz własne życie?Nie byłam w takiej sytuacji, więc w sumie ciężko gdybać, ale myślę że dla mnie jedynym wyjściem z sytuacji byłaby aborcja. W wieku 17 lat w żaden sposób nie byłabym mentalnie gotowa na dziecko. I wcale nie byłam jakoś wybitnie niedojrzała, życie większości moich znajomych kręciło się wtedy wokół matury, wyboru studiów i tego kto robi w sobotę domówkę. W dodatku liceum mieliśmy takie, że ciąża była skrają abstrakcją. Po szkole krążyły legendy o dziewczynie, która wpadła jakieś trzy lata przed tym jak my zaczęliśmy naukę - opowiadane to było w taki sposób jakby była trędowata. Rujnowanie życia sobie - bo ciężko pogodzić studia z wychowaniem dziecka (ok, można próbować - ale albo się wybiera jakiś słaby kierunek, albo się pada na twarz z przemęczenia, albo się coś robi po łebkach). Pytanie też czy z ojcem dziecka się poukłada, czy zostanie się samotną matką. Rujnowanie życia własnym rodzicom - bo wiadomo, że spada im na głowę dodatkowe obciążenie finansowe, psychiczne i pewnie też czasowe, bo jak ma być mowa o maturze i ewentualnej dalszej nauce to wiadomo, że potrzebna będzie pomoc. I wreszcie rujnowanie życia temu dziecku. Komuś bym nie zasugerowała aborcji - ale dla siebie samej w wieku 17 lat bym nie widziała innej opcji. Bo tak - "jakoś" się pewnie ułoży. Większości ludzi się koniec końców jakoś układa. Tylko często to jakoś oznacza bycie samotną matką, skopaną edukację i w konsekwencji byle jaką pracę, brak czasu dla siebie/dziecka, bo się ma na głowie wszystko na raz.
Nie będę się jakoś szczególnie rozpisywać... Ty mając 2 lata wciąż nie byłabyś w stanie przetrwać, gdyby nie rodzice umarłabyś z głodu lub na jakąś niefajną chorobę brudu lub przez wdarcie się zakażenia. Jajeczko+plemnik=nowe życie
3 września 2017, 22:17
Moja przyjaciółka urodziła mając lat 19. Pierwszy rok studiów. Z ojcem dziecka wzięła ślub jeszcze przed porodem, ale to nie był dobry pomysł, bo po kilku latach małżeństwo się rozleciało. Na szczęście mieszkali z rodzicami przyjaciółki więc miała ich wsparcie, pomoc. Studia skończyła w terminie i to z doskonałym wynikiem. Nadal mieszka u rodziców, choć dziecko ma już 9 lat. Teraz dopiero spotyka się z kimś na poważnie. Także nie jest to łatwe, ale da się wszystko pogodzić. Dziecko to największy skarb, nigdy nie wpadłabym na to, by oddawać je do adopcji.
3 września 2017, 22:26
Co mam robic, to mozesz sobie mowic swojej corce, a nie mi!! Tez cie nie lubie i nie rozumiem po jaka cholere piszesz komentarze pod tym co napisalam do Autorki. Co mnie kobieto obchodzi twoj ocet, twoje czasy itd... Odczep sie. BYE BYEskoncz na litosc ten temat - autorka wypowiedziala sie i mam wrazenie ze ma z tym mniej problemow niz ty. Ja zylam w PRLu jak mi sie dzieci rodzily, na polkach stal ocet i przezylismy. Nikt nic nie musial dawac.W De pewnie tak /i we Fr/ rowniez, a w Polsce dostaniesz na paczke pampersow i radz sobie sama! Canri nie piszemy o Antarktydzie, ale tez nie piszemy o sytuacji w Niemczech.. Gdzie panstwo tak da, ze bedzie sie oplacalo jeszcze zostac w domu i nie robic kariery.Uważasz że zarobki 20 letniego chłopaka i zasiłki od państwa wystarczyłyby na samodzielne utrzymanie trójki osób? Wynajęcie mieszkania, jedzenie, pieluchy, wyprawkę dla dziecka, łóżeczko i inne takie?Nie spada z nieba, ale chłopak pracuje a państwo jednak teraz pomaga. Rodzice są skorzy do pomocy. Jak człowiek nie jest gotowy psychicznie do rodzicielstwa to żadne wieksze pieniądze w tym nie pomogą. Natomiast zawsze można je zarobić, na Antarktydzie nie mieszkamy.No tak, po co zaprzątać sobie tym głowę, przecież kasa z nieba spada.Moj tato miał 20 lat jak się urodziłam, czyli był w wieku chłopaka autorki. Założył własną firmę, uczył się. Moja mama do mojego 5 roku życia nie pracowała, nie mieszkaliśmy nigdy z dziadkami. Po drodze pojawił się jeszcze mój brat. A to były dużo cięższe czasy jak dzisiaj. Prawnie to tato nawet jeszcze ślubu nie mógł wziąć i potrzebował zgody rodziców.Jedyne co, to czy emocjonalnie sobie poradzą. A Wy się martwicie najbardziej o finanse...
Oczywiście, że wystarczą! Przecież dwudziestolatek po technikum to normalny pracownik, może zarabiać i grubo powyżej 3 tysięcy. Mój mąż tyle nie zarabiał, pojawiło się dwoje dzieci, był czas, że pobierałam wyłącznie zasiłek dla bezrobotnych i przeżyliśmy. Nie przesadzajmy już, dziecko nie musi mieć wszystkiego. Jak ja widzę te urządzane dla nienarodzonych jeszcze dzieci cudaczne pokoiki to aż mnie skręca. Masa pierdółek, które bardzo szybko staną się całkowicie zbędne.
Ale mimo, że pieniędzy wystarczy, nie kazałabym siedemnastolatce się wyprowadzać. Ona musi mieć wsparcie. Nie wolno robić wszystkiego za nią, ona ma wstawać w nocy i zajmować się dzieckiem, ale będzie potrzebowała pomocy.
3 września 2017, 22:38
Kochana na pewno wszystko sie ulozy. Dziewczyna chcac nie chcac, musi dorosnac. Fakt, to bedzie przyspieszony kurs dojrzewania, ale co robic. Rozumiem, ze mialas juz jakies plany, chcialad odpoczac od dzieci, ale czasami los chce inaczej. Pomysl o tym, ze to Twoja corka, trzebs jej pomoc. Nie wierze, ze oddalabys swojego wnuka do adopcji. Co do chlopaka, nie wiem, czy to dobry pomysl zeby zamieszkal z Wami, ale na pewno warto zachecac go do pomocy przy dziecku i uczestniczenia w jego zyciu. Czy ten zwiazek przetrwa, czy nie pokaze czas. Moze byc roznie. Nawet jesli sie rozstana, co jest dosc prawdopidobne, to jestem pewna , ze corka za kilka lat ulozy sobie zycie z kims innym. Na prawde dziecko nie jest przeszkoda i na pewno wiele kobiet z tego forum moze Ci to potwierdzic na wlasnym przykladzie. Co szkoly, mysle ze dobrym wyjsciem bylby indywidualny tok nauczania. Dziewczyna piwinna sie uczyc. Jesli wszystko pojdzie dobrze zda mature w terminie poprawkowym. Najwazniejsze, zeby zdala, a w razie czego wynik moze poprawic w kolejnych latach. Nie wyreczaj jej tez za bardzo w obowiazkach macierzynskich. Porozmawiaj tez z rodzicami chlopaka, moze oni tez zaoferuja pomoc w opiece nad maluchem - bedzie Wam latwiej. Poza tym przeciez w razie czego, dostaniecie alimenty. Po roku, dwoch dziecko pojdzie do zlobka/przedszkola a mlodzi rodzice do pracy.
Zreszta drazni mnie to, ze niektorzy uwazaja, ze czlowiek bez wyzszego wyksztakcenia na pewno jest glupi albo nie ma ambicji. Mozna byc swietna makijazystka, mechanikiem, programista z pasji, bez skonczonego UW, czy UJ. Nie kazdy musi miec tytuly magistra. Oczywiscie, ze lepiej miec skonczone studia niz nie miec, ale nie przesadzajmy. Czesto ludzie po studiach typu filizofia radza sobie gorzej niz Ci bez dyplomu z napisem mgr.
Najwazniejsze to miec dobry plan i sie go trzymac. Bedzie dobrze, trzymaj sie