Ja wyjechałam ze względu na pracę męża. Była to dla nas szansa na spokojne życie, nie martwienie się, czy nam starczy do przysłowiowego pierwszego. Nie żałuję decyzji. Przede wszystkim żyjemy na bardzo dobrym poziomie (głównie dzięki zarobkom męża, ja przez pierwsze pół roku nie pracowałam i żyliśmy spokojnie), teraz pracuję za minimalną krajową, ale moją pensję traktujemy jako dodatkowe pieniądze. Są to fajnie, nie ma ich, to nie ma tragedii. W Polsce wyglądało to zupełnie inaczej...
Drugi plus to język. Nigdzie nie nauczysz się języka, jak w kraju, gdzie się nim posługuje, wśród ludzi dla których jest on językiem ojczystym.
Po trzecie, nie jest łatwo żyć na emigracji, trzeba mieć twardy tyłek. Nauczyłam się tutaj radzić sobie bardziej niż gdziekolwiek indziej. Stałam się bardziej pewna siebie i odważniejsza. Gdybym kiedyś wróciła do kraju, czuję, że wszystko mogłabym załatwić, niczego bym się nie bała, bo skoro potrafię załatwiać sprawy w obcym kraju, co jest trudniejsze, chociażby ze względu na barierę językową, to w Polsce przyjdzie mi to z łatwością- w końcu byłabym w swoim kraju, u siebie.
Minusy: szok kulturowy, brak znajomych (na początku), poczucie, że jest się gościem, a nie obywatelem.
Ludzie są hm... chyba nawet gorsi niż w PL. Wielu ludziom od funtów poprzewracało się w głowie, potrafią niejednokrotnie podkładać świnie, a zdawałoby się, że z dala od kraju będziemy trzymać się razem i sobie pomagać... Niestety tak to nie wygląda. Emigruje wiele osób z problemami, by od nich uciec. Ale może tylko ja tak trafiłam. Mieszkam w mieście, w którym podobno jest najmniejszy odsetek obcokrajowców w całym kraju, może w innych miastach, w których jest więcej Polaków wygląda to inaczej.
Jak jest z poznaniem drugiej połówki to nie pomogę, bo ja przyjechałam już z mężem.
Prawda jest taka, że to nie kraj miodem i mlekiem płynący, też trzeba pracować, a praca nie czeka na nas i nikt na lotnisku po nas nie przyjdzie z ofertą pracy, gdzie zarobki wyniosą 5000 funtów.
PS. Mieszkam w UK.