Temat: Motywacja do ćwiczeń i zdrowego stylu życia.

Hej dziewczyny .

Chciałam się Was podpytać jak to u Was jest z tą motywacją do ćwiczeń.

U mnie sprawa wygląda tak że 8 lat temu schudłam ok. 10 kg.

Sama, bez pomocy dietetyka.

Liczenie kalorii i ćwiczenia.

Po prostu z dnia na dzień stwierdziłam, że biorę się za siebie i tak zrobiłam.

Wiadomo, czasem zdarzały się grzeszki, ale szybko wracałam na dobre tory.

Zdrowy styl życia prowadziłam kilka lat.

Potem problemy osobiste, z pracą , zajadanie smutków jakoś tej motywacji było mniej i wszystko zaprzepaściłam.

Oczywiście efekt jojo. Przytyłam 2 razy tyle co schudłam. No i niestety zdrowotnie też to się odbija. Stawy, cera , żołądek itd. 

Teraz jest u mnie w miarę stabilnie, ale nie chciałabym uzależniać swojego zdrowia od sytuacji życiowej.

Z tym że nie mogę się w sobie zebrać. Mam chęć, ale nie mam siły i czasu . Bynajmniej tak sobie to tłumaczę .

Pracuję od 7 do 15.30 . W domu zazwyczaj jestem o 17.  Wstaję o godzinie 5 . Weekendy wolne. Nie mam możliwości szybciej - taka lokalizacja pracy jak i miejsca zamieszkania. Gdzieś za rok - półtora planuję zmienić mieszkanie na bliżej miejsca pracy. Nie mam dzieci. I sama sobie nie potrafię wytłumaczyć dlaczego nie potrafię znaleźć czasu na przygotowanie posiłków i ćwiczenia. 
Zazwyczaj przychodzę do domu i odgrzewam obiad. I jak już usiądę i zjem to tak schodzi do godziny 18. W międzyczasie jakiś instagram.
Potem spacer z psem - 0,5 h i szybkie ogarnięcie mieszkanie - ok. 0,5 h . Coś tam się jeszcze zakręcę i jest 19.30.

I teoretycznie miałabym tu godzinkę na ćwiczenia. Ale zazwyczaj mam lenia. Potem szybka kolacja i w zasadzie spać trzeba iść. 
Sama nie wiem , czy to po prostu potraktować zadaniowo- wyznaczyć określone godziny na określone czynności, wyrobić w sobie nawyk bo inaczej nigdy się nie zbiorę . Potraktować to priorytetowo. Ja nie chcę robić nie wiadomo czego ale ten trening  3 razy w tygodniu po godzinie chciałabym zrobić . To nie jest dużo. Napiszcie jak wy sobie radzicie, pewnie do tego macie dzieci i pracę i jakoś ogarniacie.

Niestety mam podobnie i uważam, że to kwestia tylko i wyłącznie złych nawyków. Jak się emocjonalnie źle dzieje, to trzeba znaleźć sobie odskocznię i za każdym razem, gdy włącza się tryb olewczy, to uświadamiać sobie, że albo się powtórzy błędy (zły nawyk) albo zrobi się inaczej niż zwykle i wyrobi nowy nawyk, który z czasem będzie łatwiejszy. 

Mi się po pracy nie chce gotować, więc gotuję w niedzielę na pon-śr a w środę robię plan na czw-pt, zazwyczaj coś szybkiego, by mieć z głowy. W weekendy mam energię i lubię gotować więc jest ok. 

Jak mam lenia, to odliczam od tyłu i ruszam tyłek z kanapy. Jestem w domu o 17:15 w tyg, zjadam posiłek w 15min, przebieram się i ćwiczę. Nie rozciągam w czasie, bo szkoda wieczoru. Jak masz problem z insta, to nastaw sobie budzik przypominajkę np. przeglądasz 15min i koniec. 

Inne nawyki, nad którymi pracuję to 

1. Zero fast foodów i chipsów/słodyczy. Jak mnie bardzo przyciśnie to kupuję jedną rzecz a nie wypełniam zamrażarkę po brzegi. Mój mąż jak coś kupuje, to proszę by schował. Jak nie widzę/nie wiem, że jest w domu to mnie nie kusi. 

2. 10tys kroków minimum. Ten nawyk już wypracowałam. Teraz staram się ćwiczyć codziennie, nie zawsze wychodzi ale pracuję nad tym. Jak powyżej, robię to i nie myślę. Tak jak ze sprzątaniem, trzeba ogarnąć i koniec. Najlepiej przygotować sobie ubrania/buty aby było łatwiej i powiązać z innymi rutynowymi zadaniami np. przychodzę do domu - jem - sprzątam - karmię/wyprowadzam zwierzaka - zmywam make up - przebieram się - ćwiczę - biorę prysznic itp. Niektórzy jeżdzą na siłkę zaraz po pracy, by nie mieć pokusy rozłożenia się na kanapie. 

3. Nie objadanie się po kokardę. Teraz zdarza mi się bardzo rzadko, kiedyś to była norma, szczególnie pod wpływem stresu. Usuwam z widoku kuszące jedzenie. 

4. Nie jem przy TV. Nie chcę tworzyć skojarzenia TV + jedzenie = mega przyjemność. Generalnie TV to taki zabijacz kreatywności. Kiedyś codziennie po pracy był Netflix. Teraz audiobook  + ćwiczenia albo jakieś manualne hobby. 

5. Jem powoli, staram się na małych talerzach, dopycham sałatą jeśli jem chleb, max 2 kanapki. 

6. Liczę kcal, prowadzę pamiętnik na V. 

7. Przypominam sobie o chorobach związanych z otyłością - nie chcę by siadła mi tarczyca, by mieć cukrzycę, insulinoodporność, zniszczone stawy, raka od przetworzonego jedzenia a przede wszystkim chcę siebie szanować, być sprawna i dostarczać sobie zdrowego paliwa. 

Chyba tyle tego :)) może coś ci się z tego przyda.

A dlaczego nie jesz w pracy obiadu? Polecam pudełka do pracy robione wcześniej  - ja gotuję na 2 -3 dni czasem więcej i zamrażam - bo czasu w kuchni nie lubię spędzać

Jak masz psa to więcej ruchu z nim na dworze - i ty i pies będziecie szcęśliwsi :) A jak sa inne osoby w domu wyprowadzające psa, to np wydaj kase /zapisz się na zajęcia 2-3 razy w tyg - ja mam podejście zapłaciłam, to musze iść 

Na mnie działą też zdjęcie obecnej figury na lodówce/miejscu gdzie jem , zdjęcia ludzi którzy stracili kg 

Prawda jest taka że jak wstajesz o 5 to o 20-ej już pewnie nie masz sił na ćwiczenia, więc jak już chcesz mocno ćwiczyć to najlepiej z pieskiem , zaraz po pracy , albo tylko jakieś delikatne wieczorem a duży wysiłek w weekendy

Cisowianka2023 napisał(a):

Hej dziewczyny .

Chciałam się Was podpytać jak to u Was jest z tą motywacją do ćwiczeń.

U mnie sprawa wygląda tak że 8 lat temu schudłam ok. 10 kg.

Sama, bez pomocy dietetyka.

Liczenie kalorii i ćwiczenia.

Po prostu z dnia na dzień stwierdziłam, że biorę się za siebie i tak zrobiłam.

Wiadomo, czasem zdarzały się grzeszki, ale szybko wracałam na dobre tory.

Zdrowy styl życia prowadziłam kilka lat.

Potem problemy osobiste, z pracą , zajadanie smutków jakoś tej motywacji było mniej i wszystko zaprzepaściłam.

Oczywiście efekt jojo. Przytyłam 2 razy tyle co schudłam. No i niestety zdrowotnie też to się odbija. Stawy, cera , żołądek itd. 

Teraz jest u mnie w miarę stabilnie, ale nie chciałabym uzależniać swojego zdrowia od sytuacji życiowej.

Z tym że nie mogę się w sobie zebrać. Mam chęć, ale nie mam siły i czasu . Bynajmniej tak sobie to tłumaczę .

Pracuję od 7 do 15.30 . W domu zazwyczaj jestem o 17.  Wstaję o godzinie 5 . Weekendy wolne. Nie mam możliwości szybciej - taka lokalizacja pracy jak i miejsca zamieszkania. Gdzieś za rok - półtora planuję zmienić mieszkanie na bliżej miejsca pracy. Nie mam dzieci. I sama sobie nie potrafię wytłumaczyć dlaczego nie potrafię znaleźć czasu na przygotowanie posiłków i ćwiczenia. Zazwyczaj przychodzę do domu i odgrzewam obiad. I jak już usiądę i zjem to tak schodzi do godziny 18. W międzyczasie jakiś instagram. Potem spacer z psem - 0,5 h i szybkie ogarnięcie mieszkanie - ok. 0,5 h . Coś tam się jeszcze zakręcę i jest 19.30.

I teoretycznie miałabym tu godzinkę na ćwiczenia. Ale zazwyczaj mam lenia. Potem szybka kolacja i w zasadzie spać trzeba iść. Sama nie wiem , czy to po prostu potraktować zadaniowo- wyznaczyć określone godziny na określone czynności, wyrobić w sobie nawyk bo inaczej nigdy się nie zbiorę . Potraktować to priorytetowo. Ja nie chcę robić nie wiadomo czego ale ten trening  3 razy w tygodniu po godzinie chciałabym zrobić . To nie jest dużo. Napiszcie jak wy sobie radzicie, pewnie do tego macie dzieci i pracę i jakoś ogarniacie.

Dla mnie motywacją jest brak bólu pleców, możliwość urządzenia w weekend kilkugodzinnej pieszej wycieczki bez umierania następnego dnia, brak kontuzji kiedy pies szarpnie mocno na smyczy. 

Użytkownik4217809 napisał(a):

A dlaczego nie jesz w pracy obiadu? Polecam pudełka do pracy robione wcześniej  - ja gotuję na 2 -3 dni czasem więcej i zamrażam - bo czasu w kuchni nie lubię spędzać

Jak masz psa to więcej ruchu z nim na dworze - i ty i pies będziecie szcęśliwsi :) A jak sa inne osoby w domu wyprowadzające psa, to np wydaj kase /zapisz się na zajęcia 2-3 razy w tyg - ja mam podejście zapłaciłam, to musze iść 

Na mnie działą też zdjęcie obecnej figury na lodówce/miejscu gdzie jem , zdjęcia ludzi którzy stracili kg 

Prawda jest taka że jak wstajesz o 5 to o 20-ej już pewnie nie masz sił na ćwiczenia, więc jak już chcesz mocno ćwiczyć to najlepiej z pieskiem , zaraz po pracy , albo tylko jakieś delikatne wieczorem a duży wysiłek w weekendy

Nie mam możliwości zjedzenia w pracy obiadu .  W prwcy i tak jem 1 sniadanie oraz 2 

skoro i tak wychodzisz z psem to przedluz te spacery, poprawi ci sie kondycja, wroci chec do ruchu.

Berchen napisał(a):

skoro i tak wychodzisz z psem to przedluz te spacery, poprawi ci sie kondycja, wroci chec do ruchu.

Dokładnie tak zrobiłam. I schudłam! Wychodzimy 3 razy dziennie po co najmniej 3 km. Szybkim marszem (przerwy na siku i wąchanie oczywiście są). Pies to dobry motywator.

Gdybyś kochała swoją pracę, 12h wyjęte z życiorysu 5xtydzień ładowałyby twoje baterie i miałabyś siłę jeszcze na coś poza nią. Gdybyś wracała do domu, w którym czekałby na ciebie partner, którego chociaz lubisz lub dziecko, to tez byłaby bateria. Jasne, że więcej obowiązków itd. ale to też zupełnie inna motywacja. W twojej sytuacji uważam za całkowicie normalne, że nie masz siły na nic. Zmiana tego stanu rzeczy jest możliwa ale trudna. Tutaj jako starter potraktowałabym urlop, najlepiej gdzieś poza domem. Zmiana otoczenia pomaga wywrwać sie z marazmu.

w poprzedniej pracy pracowałam między 12 a 20 i ćwiczyłam po powrocie 4 razy w tygodniu. Po prostu zakładałam sobie trening lub bieganie wieczorem i to mi wystarczyło. Tyle że pracowałam blisko domu i zwykle o tej 20:10 byłam już w mieszkaniu.

prawie rok temu stwierdziłam, że 40 godzin pracy w tygodniu to za dużo i przeszłam w obecnej firmie na 3/4 etatu i teraz ćwiczę po prostu w dni wolne. Te Twoje dojazdy to jakaś masakra, nie dziwię się, że jesteś zmęczona.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.