Temat: Czy odczuwacie drożyznę?

Takie zwykłe pytanie. Czy drożyzna spowodowała u Was zmianę sytuacji finansowej? Czy odczuwacie ją? Jak bardzo? Czy w chwili obecnej pozwalacie sobie na mniej niż kiedyś?

menot napisał(a):

Gourmand! napisał(a):

krolowamargot napisał(a):

menot napisał(a):

Wilena napisał(a):

Użytkownik5374931 napisał(a):

krolowamargot napisał(a):

Widzę, że ceny wzrosły, ale nie zmienił się mój poziom życia, ani nawyki zakupowe.Ilość podróży chyba nawet wzrosła.

Tak jak koleżanki, musiałam podnieść czynsz najemcom nieruchomości w PL, w NL zrobiliśmy to na początku roku.  

Podniosła pani ludziom czynsz na tyle, by liczba podróży mogła wzrosnąć? Przepraszam, to nawet nie jest pytanie. Przerzucanie wzrostu kosztów w zasadzie jedynie na biedniejszych niestety było i jest. Nie ma się czym chwalić.

A ktoś to rozpatruje w kategoriach chwalenia się? U mnie w mieście ogólnie ceny za wynajem tak bardzo wzrosły, że to nie są juz niewielkie różnice, tylko miesięcznie kwoty w setkach, albo w tysiącach złotych (wiadomo, zależy jaki metraż, standard i dzielnica, ale ogólnie ceny mocno poszły w górę). To ktoś kto ma mieszkania na wynajem, i traktuje to jako lokatę swojego kapitału, ma wynajmować poniżej cen rynkowych i na tym tracić? Nic nikomu do tego na co się przeznacza zysk z wynajmu - jeden na podróże, drugi spłaca z tego kredyt, trzeci odkłada żeby zabezpieczyć finansowo własną rodzinę. Z resztą, przecież od wynajmu trzeba zapłacić podatek - nie wiem czy skarbówka by się w końcu nie zainteresowała, gdyby ktoś wynajmował znacząco poniżej ceny rynkowej (ja na miejscu takich urzędników bym się zastanowiła, czy ktoś nie bierze reszty do ręki pod stołem, jeżeli by chodziło o wynajem zupełnie obcej osobie). Ciężko oczekiwać, żeby ludzie którzy są w lepszej sytuacji finansowej zaczęli nagle robić za instytucje charytatywne. No nie, jak kogoś nie stać, to są mieszkania socjalne, trzeba się zapisać na listę, tym się zajmuje państwo (w szerokim rozumieniu, w wąskim lokalne władze), nie prywatne osoby. Komuna się skończyła parę ładnych lat temu. 

"Dla przykładu weźmy Warszawę, czyli największe miasto w Polsce, w którym jest też zdecydowanie najwięcej mieszkań socjalnych.Kryterium dochodowe do mieszkania socjalnego 2022 w Warszawie to równowartość najniższej emerytury na jedną osobę (czyli 882,56 zł) dla gospodarstwa wieloosobowego. W gospodarstwach domowych, w których mieszka jedna osoba, kryterium dochodowe stanowi 130% najniższej emerytury ? 1147,33 złotych."I to jest alternatywa dla wynajmu komercyjnego? No nie. Alternatywy dla wynajmu komercyjnego nie ma.

Menot, a do czego zmierzasz? Do stwierdzenia, że Ci się polityka socjalno-mieszkaniowa Europy nie podoba? Czy do delikatnej sugestii, że posiadacze mieszkań inwestycyjnych to są krwiożerczy wyzyskiwacze? Czy do ogólnego stwierdzenia, że powinno być inaczej? I jaki jest związek tego, co chcesz przekazać, z tematem postu?

Jakie byłyby ceny mieszkań, gdyby nie było kupowania mieszkań pod wynajem?

To jest raczej objaw, niż przyczyna problemu. Albo może jedno i drugie. Upraszczając, mniejszy popyt, niższa cena. Ale to nie jest aż tak proste. W teorii powinniśmy żyć w systemie, kiedy dobrobyt z góry skapuje na dół. Tak się nie dzieje z wielu powodów - pieniądz robi pieniądz szybciej, niż wzrost gospodarki wyciąga w górę pensje. W momencie, kiedy w gospodarkę wpompowano od groma kasy z funduszy covidowych, te pieniądze finalnie gdzieś skończyły. Gdzie? No nie u mnie. Nie u większości ludzi - skończyły  na górze piramidy dochodów. Nie podam ci Polskich statystyk, ale tak wskazują Brytyjskie i Amerykańskie, u nas zapewne było tak samo. Część z tego zainwestowano na giełdzie (vide nieintuicyjna dzika jazda w górę w czasie de facto kryzysu globalnego), a sporą część, głównie od inwestorów indywidualnych, w nieruchomości - bo to po prostu stosunkowo bezpieczna i pewna lokata kapitału. Morawiecki kupił obligacje antyinflacyjne, spryciarz.Więc o ile nie możesz winić ludzi za to, że kupują sobie mieszkanie pod wynajem, to możesz mieć świadomość, że ten skok cen w czasie covid, a w mniejszym stopniu i wcześniej, bo dodruk pieniędzy i zadłużanie państwa przy braku metod na ściągnięcie tych pieniędzy z miejsca, w którym finalnie lądują, tzn "z góry" daje podobny efekt, to efekt takiej a nie innej polityki finansowej. Innymi słowy - jeśli puszczasz kasę w obieg, i jej potem nie ściągasz z jej miejsca docelowego, tzn z góry, to kończysz z asset bubble. Potem szaraki potem się męczą przeliczając plastry szynki i cenę chipsów solidarnie "walcząc z inflacją", a ktoś kto miał naddatek do inwestowania na giełdzie zarobił w dwa lata 50%. Już nie mówiąc o tym, że finalnie tańczymy globalnie na brzegu recesji - Jak się patrzy np. na rynek Amerykański, który nas udupił w 2008, to różowo nie jest. Btw, to nie są jakieś moje przemyślenia, to konkluzja z przynajmniej kilku książek na ten temat jakie ostatnio czytałam, więc jak ktoś chce tytuł, to proszę bardzo. Chętnie się podzielę.

A podziel się, proszę. No właśnie, balansujemy na bardzo wąskiej krawędzi... Załamnie zapowiadane jest już conajmiej od kilku lat i jest odwlekane dodrukiem piniędzy. I teraz mamy katastofalną inflacę, za którą ciężko nadążyć. I co z tego, że zarabiam 25% więcej niż przed covidowym szaleństwem? Wydaję się,  że kredyty można szybciej spłacać, ale tak wzrosły odsetki..., że no właśnie, wydaje się.

Cyrica napisał(a):

menot napisał(a):

Ichigo000Emmey napisał(a):

menot napisał(a):

krolowamargot1 napisał(a):

menot napisał(a):

krolowamargot1 napisał(a):

Ichigo000Emmey napisał(a):

Tak naprawdę wynajem mieszkania to żaden biznes. Cena mieszkania dwupokojowego w Trójmieście (nie w dzielnicy na końcu świata, ale też nie w centrum) to z wyposażeniem jakieś 600 tys. Wynajem to powiedzmy 2500 zł + czynsz + opłaty. Czyli 30 tys. rocznie minus podatek minus amortyzacja. To jest mniej niż 4% zysku. A ryzyko duże, bo lokatorzy mogą przestać płacić i nie da się ich legalnie wyrzucić. Mogą też zniszczyć mieszkanie, bo prawda jest taka, że o nie swoje ludzie zazwyczaj nie dbają.  

Co prawda nie  uwzględnia to wzrostu cen nieruchomości. Ale jeżeli chodzi o sam wzrost wartości nieruchomości, to równie dobrze można kupić mieszkanie i zostawić je puste w stanie surowym i później sprzedać, unikając ryzyka lokatorów pasożytów (czynsz w pustym mieszkaniu to nie są jakieś duże kwoty). 

Przecież obecnie 4% to ma każdy bank na lokacie. Po co w takim razie użerać się z lokatorami ? Tylko dlatego, że posiadanie nieruchomości jest bezpieczniejsze niż gotówki, która może stracić wartość. Ale sam wynajem to nic nie wiadomo jakiego. 

my wyliczyliśmy rentowność wynajmu na 8-10% i tego się trzymamy. Ale tak, nie jest to z mojego punktu widzenia podstawowa inwestycja. 

No ale pomijasz wzrost wartości nieruchomości, którą za pewne kiedyś sprzedasz, przekażesz dzieciom. Nie podeprę się Polskimi statystykami, bo mnie nigdy nie interesowały, ale na rynku Amerykańskim, masz domy które w parę lat podwoiły swoją wartość rynkową. Kasa z wynajmu to przy tym kieszonkowe. We Fr z tego co widzę w covid domy zdrożały o 30%. To już bijesz spokojnie inflację, nie wchodząc nawet w najem. Jeśli kupiłaś mieszkanie za gotówkę, to w ostatnich latach mogłaś trzymać pustą chatę i czekać. 

To prawda, pomijam. W NL w ciągu 5 lat wartość nieruchomości właściwie się podwoiła, ale to jest bardzo specyficzny rynek, mocno regulowany i niewiele się buduje.

No ale to jest clue, imho, traktowania nieruchomości jako inwestycji, nie? Z moje perspektywy o tym właśnie rozmawiamy, jako o zysku z posiadania nieruchomości w większym mieście, nie o per se pieniądzach z najmu. Patrząc na to przez pryzmat społeczeństwa - jeśli mieszkanie w 5 lat podwaja swoją wartość, to przecież to jest absolutna kaszana. 

Dlatego właśnie przy nieruchomościach obecnie najwięcej się zyskuje na wzroście wartości, a nie na wynajmie. Bo były osoby w tym wątku, które się burzyły na podwyżki czynszu, a prawda jest taka, że stopa zwrotu z wynajmu jest praktycznie żadna (i to mówiąc o mieszaniu kupionym za gotówkę, nie w kredycie). A ryzyko jest duże (przynajmniej w Polsce). Moi rodzice od lat wynajmują mieszkanie tej samej osobie, podwyżka raz do roku o jakieś 50-100 zł, czyli praktycznie żadna. Cena jest poniżej rynkowej. Ale im zależy przede wszystkim na spokojnym, płacącym terminowo lokatorze niż na większym zarobku. Bo znam niestety osobiście przypadki gdzie ludzie przestali płacić i nie chcieli się wynieść. 

Ale wzrost cen mieszkań jest przerażający. Świadczy to o tym jak ogólnie źle się dzieje moim zdaniem. 

Sprawdziłam Warszawę z ciekawości, W 2022 rok do roku wzrost cen na rynku wtórnym 15%. No to już to samo nam bije inflację, jeśli ktoś nie potrzebuje gotówki i po prostu sobie to mieszkanie trzyma na przyszłość. Do tego dochodzi jeszcze to 8-10% z najmu (powiedzmy, że wezmę dane od Krolowejmargot) i masz 23-25% zysku. No damn - nie opłaca się? Czy to 70% zakupów gotówkowych nowych mieszkań w tym kontekście dziwi? Nie dziwi. Co z tym zrobić? Mam wrażenie, że nikt nie wie. Wg Pikettego taki po prostu jest porządek rzeczy, że patrząc lokalnie, zyski z kapitału są większe niż wzrost zysków z pracy i bez solidnej redystrybucji i bardzo przemyślanej polityki pieniężnej ekonomia dąży do ekstremalnych dysproporcji bogactwa. A im więcej się zadłużamy jako państwa, tym ten proces postępuje szybciej (vide covid), bo pieniądze nie skapują, pieniądze płyną w górę. Można sobie te statystyki wygooglować, żaden to sekret. Amerykańskie są szczególnie brutalne - to jest wzrost stanu posiadani top 10% kosztem całej reszty o jakieś 15-20% puli w zaledwie dekadę, też w dużym stopniu dzięki wzrostowi cen nieruchomości. Ja o tym piszę tutaj, bo dla mnie te dane, to było jakby mi ktoś świat wreszcie wytłumaczył. Mieszkając w kraju rozwiniętym, od dobrej dekady miałam poczucie, że coś jest...nie tak - tylko nie mogłam tego nazwać, bo ekonomia nigdy mnie specjalnie nie interesowała. Dopiero po covidzie zaczęłam kopać, bo wszystko się już zrobiło totalnie oczywiste. Mi się widzi, że serio każdy powinien o tych liczbach wiedzieć, żeby rozumieć co się dzieje i co nas najprawdopodobniej czeka. 

Menot, wiec nawet jesli ktoś ekonomii nie rozumie, to mieli a przez te drobne komunały od ktorych zaczyna sie nauka podstaw, np. wolny rynek reguluje sie sam i to jest dobre, a gospodarka centralna jest zła. I mozna podać na ten temat pierdylion przykładów opartych na ubogim drzewku majacym co najwyżej dwie-trzy gałązki w górę. Tylko że mozna również wyciągnąć wnioski z mas ludzkich, to też sa liczby, i to całkiem dobrze zobrazowane. Bo ilośc ludzi bezdomnych w takim bogatym Los Angeles czy Paryzu w porównaniu do znacznie ubozszej Warszawy to nie jest coś, czego sie nie da nie zauważyć. Ciężko zakładać, że wszyscy są patologią czy nie umieją odpowiednio zarządzać pieniędzmi. Skutki rozwarstwienia społecznego wcześniej czy później zaczną przenikać coraz bardziej do środka widełek zamozności, a w kwestii nieruchomości to sie obecnie dzieje bardzo dynamicznie. Pół biedy, kiedy takie zjawisko dotyczny dóbr niekoniecznych, ale ono weszło w kategorię dóbr podstawowych. Co tam cena chispów, kiedy podobnie wywindowała cena ziemniaków. 

Oczywiście można patrzeć bardzo krótodystansowo - ja mam, inny nie ma to niech sie martwi albo lepiej zarządza. Spoko. Ale przyzwyczailiśmy sie aktualnie (w Polsce bardzo) do znikomego odsetka włamań, kradziezy, dewastacji. Pierwszym odruchem bedzie poczucie potrzeby ubezpieczenia, czyli wsadzenie kasy w dupe wielkiej korporacji obracajacej dobrem juz nawet nie luksusowym, co iluzją jakiegokolwiek dobra. Najwieksze pieniądze, to pieniadze puste, i to jest prawdopodobnie to jest właśnie to, co Ci sie wydawało... nie tak. 

To jest wszystko, wszędzie, na raz :D W Paryżu profil bezdomnych jest w ostatnich latach specyficzny, to są głównie najnowsi imigranci, którzy z drabiny społecznej nie spadli, bo nie mieli możliwości na nią wejść. To są absurdalne ilości ludzi na chwilę obecną - imho, sytuacja praktycznie patowa. Próbują tych ludzi rozwozić po całym kraju, bo nawet rozbudowany system mieszkań socjalnych w stolicy nie jest wstanie ich wchłonąć. Już nawet nie mówiąc o tym jak dziwny profil społeczny powstaje, kiedy w obrębie stricte centrum masz de facto mix ludzi z 3go świata pracujących za najniższe stawki i żyjących ze wsparcia socjalnego w pakiecie z ludźmi, których wartość net liczona jest w milionach euro.

w sumie racja, napływ imigrantów będzie miał w tym momencie znaczny wpływ na statystyki, o ile nie zostanie w nich ujety przekrój społeczeństwa. Niemniej ja sie zastanawiam, bo o tym było wcześniej wspomniane, czy bezdomność to tylko mieszkanie pod mostem, bo nie wiem czy wynajmowanie 30 metrów przez 8 osób tylko po to by na głowe nie padało mozna nazwać w ogóle posiadaniem lokum. 

Warto przyjrzeć się rynkowi mieszkań w takim Seulu, to daleko od Europy wiec nie będzie argumentów o polityce migracyjnej u złym zarzadzaniu wewnatrzunijnym. Ogromna liczna ludzi wynajmuje tam lokale mniesze od przeciętnej polskiej łazienki, jak ktos ma okno, to jest to juz luksus. Korea to nie jest kraj, gdzie teoretycznie poziom życia uraga ludzkiej godności, wręcz przeciwnie, w statystykach ekonomicznych wypada dobrze, a od środka taki rak. 

Cyrica napisał(a):

w sumie racja, napływ imigrantów będzie miał w tym momencie znaczny wpływ na statystyki, o ile nie zostanie w nich ujety przekrój społeczeństwa. Niemniej ja sie zastanawiam, bo o tym było wcześniej wspomniane, czy bezdomność to tylko mieszkanie pod mostem, bo nie wiem czy wynajmowanie 30 metrów przez 8 osób tylko po to by na głowe nie padało mozna nazwać w ogóle posiadaniem lokum. 

Warto przyjrzeć się rynkowi mieszkań w takim Seulu, to daleko od Europy wiec nie będzie argumentów o polityce migracyjnej u złym zarzadzaniu wewnatrzunijnym. Ogromna liczna ludzi wynajmuje tam lokale mniesze od przeciętnej polskiej łazienki, jak ktos ma okno, to jest to juz luksus. Korea to nie jest kraj, gdzie teoretycznie poziom życia uraga ludzkiej godności, wręcz przeciwnie, w statystykach ekonomicznych wypada dobrze, a od środka taki rak. 

ogladalam niedawno program o zyciu w Seulu, za mieszkanie jak piszesz wielkosci lazienki chlopak placi ponad 700euro. Praca po 52 godziny w tygodniu, cisniecie na nauke takie ze procent samobojstw jeden z wyzszych na swiecie.

Cyrica napisał(a):

w sumie racja, napływ imigrantów będzie miał w tym momencie znaczny wpływ na statystyki, o ile nie zostanie w nich ujety przekrój społeczeństwa. Niemniej ja sie zastanawiam, bo o tym było wcześniej wspomniane, czy bezdomność to tylko mieszkanie pod mostem, bo nie wiem czy wynajmowanie 30 metrów przez 8 osób tylko po to by na głowe nie padało mozna nazwać w ogóle posiadaniem lokum. 

Warto przyjrzeć się rynkowi mieszkań w takim Seulu, to daleko od Europy wiec nie będzie argumentów o polityce migracyjnej u złym zarzadzaniu wewnatrzunijnym. Ogromna liczna ludzi wynajmuje tam lokale mniesze od przeciętnej polskiej łazienki, jak ktos ma okno, to jest to juz luksus. Korea to nie jest kraj, gdzie teoretycznie poziom życia uraga ludzkiej godności, wręcz przeciwnie, w statystykach ekonomicznych wypada dobrze, a od środka taki rak. 

No ba, pewnie. Nowe mieszkania w PL, jeśli kupowane są pod inwestorów, są też projektowane pod wynajem. Przykładowo mniejsze metraże, mikrokawalerki, bardzo małe mieszkania z dużą ilością pokoi. Mało jest wypuszczanych na rynek nowych mieszkań, w których chciałaby mieszkać rodzina z więcej niż jednym dzieckiem. To już się u was dzieje.

To jest temat, gdzie na prawdę można się rozlać na wszystkie strony i nawet nie wiem na ile jest sens to robić na forum, bo każda taka odnoga to temat na pracę doktorską. Moja konkluzja jest ogólnie taka, że nie ma sygnałów, globalnie, na poprawę w krajach rozwiniętych (Polska się nie wlicza). Jesteśmy w bańce giełdowej, jesteśmy w bańce mieszkaniowej, mamy największe od wojen światowych nierówności społeczne, ogromne zadłużenie, globalizację która ogranicza możliwości ściągania podatków i negocjacji płac pracowników, zbliżającą się recesję i gdp które nie odzwierciedla kompletnie stanu gospodarki i standardu życia ludzi. Do pakiety AI i coraz bardziej rozbuchaną prawicę, którą pompuje migracja i poczucie ludzi, że ich państwo socjalne i wysokie podatki służą głównie ludności napływowej czy na Polskim gruncie nie do końca sprecyzowanej "patologii", która imho jest tworem propagandowym. Coraz bardziej widocznie sypiący się system emerytalny. Ludzie sobie dadzą radę, bo taka ich natura, ale potem niech nikt się nie dziwi, że dzieci się nie rodzą i tak dalej, bo kto ma ochotę na 2kę dzieci, w mikro miekszaniu, zakredytowany pod korek.

Myślę, że to jest ważne, żeby tę sytuację śledzić, i poczytać też trochę o historii, żeby potem nie pisać jak wspominałaś o niskich podatkach i wolnym rynku, bo to nie jest rozwiązanie. Okres prosperity powojennej w USA czy Europie zachodniej, który wolnorynkowcy często wspominają jako złoty okres, to było czas 90% opodatkowania najwyższych dochodów.

Gourmand!
dużo książek wydanych po 2013 to jest jakaś tam wariacja na temat "Kapitału w XX wieku" Pikettiego (o kolejnych jego książkach się nie wypowiem, bo nie czytałam, mam wrażenie, że z ekonoma transformuje się w działacza społecznego, co mnie mniej interesuje). Ja bym tę książkę radziła każdemu przeczytać, nawet jeśli ma typowo wolnorynkowe poglądy. Bo można się ne zgadzać z konkluzją czy obliczeniami, ale same dane statystyczne są fascynujące. Lepiej, trendy, które wyznaczył sprawdziły się w 10 leciu po napisaniu tej książki. A w kwestii inflacji, bo o tym jest temat, to mi się podobała książka "Lords of easy money" Leonarda. Ona nie jest jakoś hiper porywająca, ale opisuje politykę finansową po 2008 w USA, włączając w to covid (tu się wyróżnia na rynku), więc tłumaczy mniej więcej i asset bubble i inflację. I może trochę pozwala przewidywać co będzie ze stopami procentowymi. Rynek mieszkaniowy w UK jest pięknie opisany tutaj, warto przeczytać, bo ma wiele wspólnego z Polskim https://krowoderska.pl/wielka-...

no z historii to warto wyciągnąć wnioski przede wszystkim skąd rewolucja francuska, wiosna ludów, rewolucje robotnicze, bo na pewno nie z prawdy, że kto się dorobił ten ma a reszta ma latać z łatką: niezaradny i się z tym pogodzić. 

z drugiej strony jak tu jesteśmy to właściwie większość miała szansę się podorabiać (lub rodzice) w latach 1995-2015, i jeśli to uważa za globalną normę, to to jest moment, w którym się myli. Można zatem powiedzieć, że lepiej to już było. Więc jak ktoś mógł sobie, nawet na kredyt, machnąć 60-metrową chałupkę i mieszkac w niej na wieki wieków, to może też uznać, że wygrał życie. Bo poziomu zamożności społeczeństwa nie czyta się z PKB czego próbowano przez wiele lat nauczać. 

Odczuwam drożyznę w  ten sposób, że na jedzenie dla dwóch osób wydaję tygodniowo jakieś 400-500 zł ( w tym już chemia, ale nie kupujemy drogiej chemii i tez przeciez nie co tydzien), jeszcze rok temu mieściliśmy się spokojnie w 300. Nie mniej nie wpłynęło to w żaden sposób na mój standard życia, co najwyżej na ilość odkładanych pieniędzy.

Odczuwam drożyznę w  ten sposób, że na jedzenie dla dwóch osób wydaję tygodniowo jakieś 400-500 zł ( w tym już chemia, ale nie kupujemy drogiej chemii i tez przeciez nie co tydzien), jeszcze rok temu mieściliśmy się spokojnie w 300. Nie mniej nie wpłynęło to w żaden sposób na mój standard życia, co najwyżej na ilość odkładanych pieniędzy.

cancri napisał(a):

Odnosnie podwyzek cen - brat kupil blizniaka, podworko nie wiem ile ma, kolo 1.200 m2. Na koncu ich drogi, postawiono budynek z mieszkaniami, ja wiem, 3 pietra, mieszkanka takie do 60 m2. Dom brata to 120m2. Obecnie ukonczono w koncu te mieszkania i ich cena jest taka sama, jak stan deweloperski domu z 1.200m2 przed pandemia. Tadam.

Inwestycja w mieszkania nie polega na co miesiecznym naplywnie kasy do portfela, ale na "samosplacaniu" sie rat + podniesieniu wartosci nieruchomosci po kilku latach, co dzieje sie z automatu.

I niestety podejscie mowiace o tym, ze kazdy sobie ustala ceny wynajmu jakie chce, wlasnie doprowadza do takich absurdow cenowych, jakie od lat sa w Polsce. Tak samo nieregulowany rynek. 

Dla kontrastu - w moim 100+ k miescie, dopiero gdzies w ostatnich 5 latach zaczely wyrastac nowe budynki mieszkalne. Z mieszkaniami, na wynajem. Kupno wciaz jest nierealne. A nowe osiedla z nowymi domami? Nie istnieja. W moim miescie 400k ? za rozpadajacy sie dom, nieremontowany od dziesiecioleci, to norma. Nikogo na to nie stac, nie, jesli nie mial jakiejs nieruchomosci w spadku. Nie przy wschodnich zarobkach ;) Natomiast ceny wynajmu wciaz sa tak niskie, w porownaniu do cen kupna, ze nikt sie w domy i mieszkania nie pcha.

No nas nie byłoby stać na kupienie takiego mieszkania w jakim mieszkamy(w takiej lokalizacji). Nawet zakładając zakredytowanie pod korek. Kupno inwestycyjne ma jakiś sens z perspektywy wzrostu ceny, ale wynajem absolutnie się nie opłaca ( w tym sensie że zamraża się dużą gotówkę a miesięcznie zwrot jest niski + potencjalne problemy). Nie znam nikogo kto by kupił mieszkanie w (szeroko pojętym) centrum, za to ludzie się budują - tyle że daleko, już nawet nie na przedmieściach ..... Ale z opowiesci- nie jest to wcale takie proste. 

Ale powyższe pomija, powody dla których ludzie kupują mieszkanie. To rodzaj zabezpieczenia... No i często się te mieszkania dziedziczy a nie kupuje. Do tego inwestycja w mieszkanie jest ...prosta. nie wymaga specjalnej wiedzy, orientacji ... 

Mysle że rozwiązaniem byłoby gdyby podatek od wynajmu był inwestowany w budownictwo mieszkaniowe (na wynajem) - może gdyby była większa podaż to ceny najmu by spadły. No i byłaby jakaś alternatywa dla słabiej zarabiających( a naprawdę potrzebnych - np nauczycieli w dużych miastach). I w sumie sądzę że od każdego kolejnego posiadanego mieszkania ten podatek powinien być wyższy. Bo też nie do końca jest tak że ludzie te pieniądze wydają na konsumpcję- znam takich co na nich "siedzą", ewentualnie kupują kolejne mieszkania. Pożytek z tego dla społeczeństwa jest nikły. 

Pasek wagi

MsLissoir napisał(a):

Sweetestthing napisał(a):

A propos chipsów, to skusiłam się ostatnio, bo wieki nie jadłam i szokłam jak zobaczyłam cenę, paczka Laysów 8 zł, gdzie kiedyś kupowałam po 4.

Taki sam szok miałam przy zakupie Pepsi - ok. 10 zł!

ja w czasie pandemii kupując lososia. 40zł za 1kg. 

Odczuwam ceny, zwracam uwagę na to co kupuję. Całkiem niedawno kupowałam papier toaletowy za 12zł (a na promocji za 9zl). Dziś ten sam papier kosztuje 20zł. Promocji na papier nie widziałam od 2 lat.

Pasek wagi

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.