- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
8 października 2019, 23:32
Ja mam osobiście 22 lata a na koncie bida piszczy. Uznałam, że najwyższa pora wziąć się za oszczędzanie takie na dłuższą metę, a nie na wakacje czy na inne bzdury. Jednak po miesiącu od wypłaty zostało mi jedynie 130 zł, które mogę odłożyć... Jeżeli tak będzie co miesiąc to w życiu nie oszczędzę nic ;-;
9 października 2019, 18:59
Ja oszczędzam około 500 zł miesięcznie studiując dziennie. Aktualnie jestem na piątym roku, ale udaje mi się tyle odkładać od drugiego roku studiów, bo wtedy zaczęłam pracować. Pracuję ok. 120 h w miesiącu, przez ostatnie lata dostawałam stypendium rektora (ok. 500-600 zł). Jeśli chodzi o wydatki na mieszkanie to opłacam czynsz, rachunki za media, miejsce parkingowe, internet i tv, co łącznie daje ok. 800 zł. Nie płacę czynszu dla wynajmującego ani raty kredytu, bo właścicielami mieszkania są moi rodzice i mogę w nim mieszkać w zamian za opłacanie wspomnianych wcześniej rzeczy, ale mniej więcej tyle kosztowałby tutaj wynajem taniego pokoju, więc moja sytuacja jest przy tym bardzo komfortowa, bo mieszkam sama.
Ludzie często mówią o zbieraniu na jakiś konkretny cel, ponoć wtedy jest łatwiej. Ja nie żyję w luksusie, staram się być oszczędna, a odkładam z myślą na tzw. "czarną godzinę". Nigdy nie wiadomo kiedy może zepsuć się pralka, bądź laptop, ale nawet na nieprzewidziane wydatki staram się nie podbierać pieniędzy z odłożonych, chyba że nie mam już kompletnie wyboru.
9 października 2019, 19:34
Ja w czasie studiów różnie odkladałam, od 100zł do 1500zł.
Na I studiów roku miałam 1000zl, 600 płaciłam za pokój, 100zł za siłownię, 200zł na jedzenie, kosmetyki i kserówki. Telefon brat mi opłacał. Zostawało 100zł. Ale było to 7 lat temu, wtedy wszystko bylo tańsze. No i ja na wszystkim oszczedzałam, np. żeby nie kupować biletu za 1.50zł, to potrafiłam iść godzinę w 1 stronę. Na śniadanie jadłam owsiankę na wodzie, co kosztowało 20 groszy za śniadanie. Na obiad jadłam zupę, która starczała mi na 4 dni itd. Ale ja z domu mam wyniesione oszczędzanie, mój tata wszystko kupuje na promocji i byłam nauczony tego samego. W jednym sklepie kupowałam makaron, bo jest na promocji i jest 50 gr tańszy, a do drugiego szłam po warzywa z puszki, bo jest promocja 3 za 2. Nigdy nie jadłam na mieście. Czasami szłam do kina jak była promocja z orange w multikinie .
Jak miałam 2800 zł, to nadal potrafiłam oszczędzić z tego 1500zł. 500zł pokój, 400 jedzenie (mniej oszczędzałam, kupowałam rzeczy, których wcześniej nigdy nie jadłam typu łosoś), 100zł siłownia, 50 zł kosmetyki, 10 zł kserówki, 90zł bilet miejski (wcześniej chodzilam piechotą, bo mieszkałam blizej, a jak trzeba było gdzies pojechac, to szłam piechotą), 150zł na przyjemności.
Mimo, że jestem już po studiach, mam lepszą sytuację życiową, to wciąż zostało we mnie to przyzwyczajenie do oszczędzania. Więcej jem na mieście, więcej korzystam z życia, chodzę do kina, na grę VR czy do escape roomu, kupuje więcej ubrań, to i tak z tylu głowy mam myśl, że lepiej oszczędzić, że dana rzecz nie jest mi niezbędną.
Moim zdaniem to wynosi się z domu.
9 października 2019, 19:42
Ja w czasie studiów różnie odkladałam, od 100zł do 1500zł. Na I studiów roku miałam 1000zl, 600 płaciłam za pokój, 100zł za siłownię, 200zł na jedzenie, kosmetyki i kserówki. Telefon brat mi opłacał. Zostawało 100zł. Ale było to 7 lat temu, wtedy wszystko bylo tańsze.
Dokładnie, nie ma sensu tego porównywać z tym co się dzieje dzisiaj...
9 października 2019, 20:54
w czasie studiów nic nie odkładałam, wolałam te 100 czy 200 zł, które mi zostawało, wydać na to co sprawi mi przyjemność.
I jakoś nie żaluję, że nie ciułałam tych groszy. Wtedy żeby odłożyć 3 tys musiałabym ze 2 lata odkładać, a teraz 2x więcej odłożę z jednej pensji. Większa kasa naturalnie spowodowała u mnie potrzebę odkładania, nie mam żadnego nadmiernego nawyku roztrwaniania jej na zbytki i pierdoły
9 października 2019, 22:10
Jak byłam studentką kilka lat temu, to nie odkładałam niczego, bo i nie miałam z czego. Studiowałam dziennie, otrzymywałam niewielkie stypendium za dobre wyniki, pracowałam tylko dorywczo i nieregularnie (np. inwentaryzacje, roznoszenie ulotek, mycie okien). Odłożenie 100 zł wiązałoby się z dużymi wyrzeczeniami. Nie żałuję, że wtedy nie oszczędzałam z tych "groszy", które miałam, zaciskając pasa.
Co więcej w pierwszym roku po studiach również nie odkładałam, bo miałam tak niskie zarobki, że starczało tylko na podstawowe potrzeby :(
Teraz jak pracuję już od kilku lat odkładam co miesiąc bez żadnych wyrzeczeń tyle ile byłabym w stanie odłożyć przez rok studiów albo i dłużej ;)
Edytowany przez bonoboszka 9 października 2019, 22:12
23 października 2019, 08:55
Jak byłam studentką kilka lat temu, to nie odkładałam niczego, bo i nie miałam z czego. Studiowałam dziennie, otrzymywałam niewielkie stypendium za dobre wyniki, pracowałam tylko dorywczo i nieregularnie (np. inwentaryzacje, roznoszenie ulotek, mycie okien). Odłożenie 100 zł wiązałoby się z dużymi wyrzeczeniami. Nie żałuję, że wtedy nie oszczędzałam z tych "groszy", które miałam, zaciskając pasa.Co więcej w pierwszym roku po studiach również nie odkładałam, bo miałam tak niskie zarobki, że starczało tylko na podstawowe potrzeby
Ja podobnie - studia dzienne, praca w weekendy w fabryce, w piątki i wtorki z rana w kwiaciarni - sama spłaciłam raty za komputer, ale resztę musiałam niestety brać od rodziców. Praca w Polsce też nie sprzyjała odkładaniu. Po opłaceniu wszystkiego zostawało akurat tyle, by z głodu nie umrzeć i czasem iść do kina. Źle wspominam ten okres, chroniczny stres, czy styknie. Ci z moich znajomych, który nie mieli problemów finansowych to ci, którzy mieli mieszkanie od rodziców albo wyszły za mąż za faceta z pokaźną pensją lub sytuowanymi rodzicami. Zdecydowana większość mieszkała po prostu u teściów na ich garnuszku. Ja przez swoje zasady i uparte bycie samowystarczalną musiałam sporo sobie odmawiać, by nie żyć za pożyczone. Na szczęście mąż jest doskonałym ministrem finansów - obecnie on zajmuje się finansami w 100proc i ja tylko okazjonalnie wpadam na konto zobaczyć, co ile kosztuje, gdzie ile się odkłada. Bez niego nadal żyłabym w tym kołowrotku od pierwszego do pierwszego. Emigracja też sporo pomaga.