- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
21 listopada 2018, 12:02
U mnie prawie stowa dziennie idzie na zakupy spozywcze. Maz duzo je bo pracuje fizycznie. Ja z dwojka normalnie. Sniadanie obiad kolacja jakis podwieczorek. Po opłaceniu wszystkich zobowiązań zostaje nam na życie około 3500-4000.Niby dużo owszem często kupujemy słodycze napoje ale nie oszukujmy się dobre jedzenie kosztuje dziś na przykład kupiłam jogurty naturalne mleko Pampersy i 20 deko szynki i 50 złoty wyfrunelo mi z portfela niczym ptak wypuszczony z klatki. W telewizji mówią że Polska to taki kraj mlekiem i miodem płynący ze ludzie zarabiaja coraz wiecej i moze jest to prawda ale co z tego skoro głupie masło kosztuje 7 zł nie mowiac o warzywach( np awokado-5zl, kalafior-6zl) Sorry przegięcie nastała moda na oszczędzanie ale powiedzcie mi z czego?Skoro wszystko jest takie drogie a przecież człowiek zapieprza cały miesiąc i nie możesz sobie wszystkiego odmawiać. Przeciez nie bede sie najtanszymi kosmetykami malowac czy jesc szynke za 15zl za kg po to by jak najwiecej oszczedzac bo przecież teraz TRZEBA
Edytowany przez Camilla. 21 listopada 2018, 12:04
24 listopada 2018, 21:18
Jestem ze Śląska. Miasto 150 tyś mieszkańców.
24 listopada 2018, 22:31
Wiesz, co polecam, jeśli chodzi o koszty jedzenia - i od razu jego jakość, jako bonus? Po pierwsze - znaleźć najbliższe targowisko, takie prawdziwe, na które przyjeżdżają nyskami rolnicy z własnymi warzywami w wielkich workach, kiszonkami w beczkach, jajami w gazetach i kurczęcymi tuszkami, jakoś nigdy nie tak bialutkimi jak te ze sklepu. A jak trafisz na fajny targ, to i ludzie z własnym tłoczonym olejem lnianym sie trafią, i babcie z sokami z wiśni i aronii stoją, i jak pogadasz to się okaże, że sąsiadka kuzynki pani z nyski nie tylko sprzedaje proso po 2,5 zł za kg ale i jak kupisz większą ilość to ci od razu gratis zmieli a pani z nyski za tydzień ci przywiezie - i masz 10 kg mąki jaglanej za łączna kwotę 25 zł. A w sklepie rzadko kiedy jest tańsza niż 8 zł za kg. Po drugie - jako opcja zamiast pierwszego, lub jego uzupełnienie - kooperatywy. Szukasz w necie grupy najbliżej ciebie, sprawdzasz z kim i czym najczęściej handlują i w jakich cenach, dopisujesz się i zamawiasz raz na jakiś czas większą ilość, za to stanowczo bio, eko i w cenach typowo sklepowych. Czyli wyższych od targu, ale za to właśnie te bio-eko, stały wypróbowany dostawca, ą-ę. Ja z tego nie korzystam, mi wystarczą marchewki bez certyfikatu, za to z ziemią, z normalnego targu, ale wiem, że niektórzy mają hopla na punkcie żywności ekologicznej i w specjalnych sklepach wydają na nią fortunę. Po trzecie, opcja dla osób z autem, jechać na wieś z polecenia do kogoś kto ma ziemię i hoduje, i tam po uprzednim zamówieniu kupić tanio, dużo i naturalnie. Po czwarte - internet. Sporo rolników wyedukowało się ostatnimi czasy i nie wytrzymując narzutów skupu sami sprzedają swoje plony. I np ja w internecie kupuję śliczne, oczyszczone, duże i smaczniutkie nawet na surowo bulwy topinamburu od pana który ma działkę nad Bugiem. W sklepie topinambur jest po 6-8 zł za tackę 400-500 g, i bulwy są nędzne, trzeba je skrobać, obierać, nie są jędrne. A mój świeżo kopany topik jest po 3 do maks 5 zł za cały kilogram, zwykle dorzucone ponad wagę. Zwykły łuskany słonecznik też można czasem dostać nawet za 3 zł za kg, czyli połowę taniej niż w sklepie. A po piąte - zwrócić uwagę na wiadomości, ogłoszenia, np wpisać się na jakąś listę, na stronę na FB i dostawać wiadomości o dostawach, opcjach, okazjach. Np ja jestem na liście dyskusyjnej w mojej diecezji, zupełnie nie związanej z jedzeniem. Ale te setki osób które tam są, to osoby pokrewne mentalnie i pomagają sobie wzajemnie. I np jak czyjś wujek nie mógł sprzedać w tym roku wiśni, bo mu się na skupie nie opłacało i robotników nie miał, to by się nie zmarnowały ogłosił, że każdy może sobie w tych i tych dniach przyjechać, urwać ile zdoła, do oporu, i płaci tylko jakąś tam ułamkową kwotę tego, co normalnie w handlu. Wycieczki z Warszawy jechały z własnymi wiadrami i kanistrami. Facetowi zszedł cały owoc z sadu, czysty zysk, bo nie tylko się nie zmarnował, nie tylko nie został i nie psuł się na drzewie, ale i grosza sporo z tego dostał, a zbierający zadowoleni, bo własną pracą zebrali litry wiśni i zapłacili za to chyba po 1 zł za kg. Takie same akcje były z malinami (nieco drożej) i jabłkami (już zupełnie za grosze) w okolicznych powiatach. A ostatnio dostałam wiadomość, że brat jednej z dziewczyn na liście przyjeżdża do Wwy z własnymi jabłkami, kilka gatunków do wyboru, po 1 zł za kg, z tym że trzeba kupić cały worek 20 kg, bo tak przywozi i może nawet w obrębie stolicy dowieźć do domu. Inne płody rolne inni czy ten sam też tak ogarnia. Mi 20 kg jabłek czy jazda bez auta na wieś pod Grójec nie pasuje, ale jak ktoś ma auto i rodzinę, to mocno obniża koszty. Mam też znajomego (nikt bliski, po prostu "taki pan") który ma własną tłocznię soków i po zamówieniu przywozi do mnie do pracy worki 5litrowe własnego soku 100%, jabłko lub jabłko z domieszką. Przywozi nam tylko worki, bez wypaśnych kartoników, które dostałyśmy od niego na początku i nie niszczymy, tylko od lat wymieniamy w nich worki. A dzięki temu koszt jest mniejszy i nawet od 2 lat spadł z 10 zł za worek 5 litrów, do 8 zł za ten sam worek, bo jabłka staniały. Za taką cenę w życiu ekologicznego soku bez konserwantów w sklepie nie kupisz, a my możemy go np uprosić by poeksperymentował z dynią do jabłka, z gruszką, z dodatkiem marchwi itd. Facetowi też się opłaca jechać do nas z tymi sokami, bo każda od razu zamawia kilka, więc z 50 worków zawsze mu zejdzie. Grunt to relacje, dbanie o innych, gospodarność i myślenie. To nie pieniądze są zasobem. To ludzie są zasobem :)
24 listopada 2018, 22:57
innykwiat
Proszę Cię zejdź na ziemię. U mnie w mieście sa tylko 3 targi to po 1. Po 2 są otwarte w takich godzinach, że dopóki nie pracuje to mogę tam chodzić, ale podczas pracy zawodowej to jest niemożliwe.
Po 2 na tych targach jest drożej jak w sklepie, więc nie ma sensu tam chodzić.
Po 3 taka prawdziwa giełda gdzie produkty sprzedają rolnicy jest oddalona o 25 km i prowadzi się sprzedaż wyłącznie hurtową, dwa giełda pracuje w godzinach 2-6 rano. Nawet jak możliwa byłaby sprzedaż detaliczna nikt nie będzie jeździł w nocy łącznie 50 km, bo po 1 to się nie opłaca, po 2 nie da rady wstać do pracy.
25 listopada 2018, 00:27
Marisca, ja stoję twardo na ziemi. Jak widać, stoję chyba twardziej, niż większa część forumowiczek :) Zarabiam mało, żyję i płacę w stolicy, robię zakupy i daję sobie radę - to jest realne i konkretne. Nie pisałam nigdzie o giełdzie ani o hurtowniach, choć w mojej okolicy są. Może faktycznie pracujesz od poniedziałku do soboty włącznie więc nawet w sobotę nie jesteś w stanie iść na targ, ani ty ani nikt z domowników. Może faktycznie Twoje miasto jest jakimś dziwacznym wyjątkiem na mapie Polski i nie ma tam ani normalnego targowiska, ani choćby normalnych sprzedawców ze wsi z tanimi towarami - nie wiem, nie zdradziłaś co to za miasto, nie byłam tam może i nie będę Cię przekonywać. Ja mam doświadczenie i miasta stołecznego i kilku miast wojewódzkich i miast po około 60 tys mieszkańców i takiego grajdołka koło 30 tysięcy. Wszędzie tam były takie targi, a przynajmniej tacy dostawcy, o jakich piszę. Może nawet faktycznie nie tylko nie skreślasz z góry, czy nigdy nie przyjrzałaś się uważnie, ale może faktycznie chodziłaś po tych swoich 3 targach w mieście, obserwowałaś i masz realne a nie pobieżne doświadczenie - kto wie? Wtedy serdecznie współczuję mieszkańcom Twego miasta tej dziwnej, wyjątkowej specyfiki targów droższych niż sklepy. Ale nawet jeśli punkt pierwszy - tanie targowiska - są Ci niedostępne, to aktualne są punkty od 2 do 5 włącznie. Oczywiście, nie trzeba z nich korzystać, przecież można kupować drożej. Tylko wtedy logiczne, że nie pisze się że "wszystko jest droższe", tylko że "ja kupuję drożej, bo tak wybrałem".
Nie wiem, ile ja oszczędzam rozsądnie kupując i gospodarując, bo zawsze tak żyłam i nie mam porównania. Ale moi znajomi, pary jedna z 3 dzieci a druga z 4 dzieci, gdy przeszły z delikatesów, osiedlowego sklepiku, Żabek, Fresh-marketów czy innych Piotrów i Pawłów na te 5 sposobów, zaoszczędziły miesięcznie takie kwoty, że poza tym że mogą sobie pozwolić na więcej do jedzenia, to z całą czeredą co roku za to jeżdżą na wakacje za granicę. Domyślam się więc, że to niemały koszt.
Ale jeszcze raz zapewniam - nikomu przecież nie zakazuję kupować awokado za 6 zł, czy pomidorów za 8 zł za kg. Stać Was, to kupujcie co sobie chcecie, nawet jabłka za stówę, jak macie ochotę :)
25 listopada 2018, 16:18
Jeju szkoda, że mój targ nie jest taki jak Wiatraczna. Maks upustu to 1zł na kg pomidorów tuż przed zwinięciem straganu :( Normalnie ceny jak w sklepie lub drożej.
25 listopada 2018, 20:44
Kiedyś pracowałam przy Wiatracznej. Ech, to był najbardziej ekonomiczny czas mojego dorosłego życia... Teraz z 1-2 razy w miesiącu biorę wózek na kółkach, jadę z nim do pracy, a później lecę na szybko przez pół Pragi na Wiatraczną i obkupuję się raz a dobrze :) Robię to zazwyczaj wtedy, gdy na mój bliższy targ nie mam szans, bo wyjeżdżam na weekend.
25 listopada 2018, 23:19
O rety... Czytam sobie i mam poczucie, że gdybym żyła jak część z Was to wylądowałabym na ulicy już lata temu! No serio, nikt bogatemu nie zabroni kupować, jak ktoś ma i ma ochotę to niech wydaje, nie jestem zawistna i nie żałuję nikomu. Choć nie przemawia do mnie kupowanie rzeczy za niewspółmierną cenę tylko dlatego, że kogoś stać. Dla mnie to bez sensu, torebki za dwie stówy, krawaty za pół minimalnej pensji, podkoszulki za 80 zł, wymiana telefonu na nowszy (i zazwyczaj droższy, a już zwykle i tak niepotrzebny) model, mody, marki, pierdółki, wciąż wydatki, gadżety, nowości, przyjemnostki, przyjęcia, restauracje, manikiury, sale zabaw, loty na zakupy do Londynu. Czysty kult użycia. Jak ktoś chce, to mamy wolny kraj, zarobił to ma, ale nikt mnie osobiście nie przekona, że to chwalebne czy potrzebne. A już jak ktoś tak żyje a narzeka, że mu brakuje, jak to często słyszę, to mnie zaczyna wpieniać. Brakowało to naszym rodzicom w latach 80tych, jak po chleb się stało 2 godziny od 5 rano i mięso było na kartki, rajstopy cerowało po kilka razy, mieszkało się po 3 osoby w jednym pokoju, telewizor czarno-biały był luksusem, a jedyne trzy auta na blok to były rozpadające się maluchy lub trabanty. I owszem, widzę, że jest drogo i wymagająco, ale nie aż tak jak podczytuję. To kwestia gospodarności, pomyślunku po prostu i tego, czy chce się człowiekowi nieco popracować i postarać, np gotować zamiast kupować gotowe, nie dopuszczać do marnowania jedzenia, albo iść raz w tygodniu na zakupy, ale przemyślane. Czy jest gadżeciarzem wymieniającym wciąż działające rzeczy na nowsze, modniejsze. No i czy nie jest rozpieszczony życiem, sięgając po rzeczy, na które go nie stać, lub uważa rzeczy zbędne za swoje podstawowe potrzeby i prawa. Wyjątkowo łatwo w ostatnich latach przyzwyczajamy się do luksusów i zakładamy, że powinny być naszym poziomem startowym, porównujemy się z 10% najzasobniejszych zamiast z przeciętną, chcemy dorównać zagranicy, telewizji, kolorowym pisemkom - odrealniamy się. A w tym, czy się wyrabiamy w zarobkach punktem odniesienia nie powinny być zalecenia kolorowych pisemek, czy nawyki konsumenckie za granicą, tylko realne potrzeby człowieka. Nieważne, czy Kowalski z tej samej ulicy, albo jakiś Bjorn ze Skandynawii wydaje/zarabia/konsumuje więcej niż ty, ważne czy wystarcza ci na to, czego realnie potrzebujesz. Nie jestem szczególnie oblatana międzynarodowo, ale w żadnym innym kraju nie spotkałam takiego bezsensownego porównywania się, jak u Polaków. Dużej części jest źle nie dlatego, że jest źle, tylko że innym jest lepiej niż im, a to uwiera. Brrrr...Ja w stolicy zarabiam 2300 na rękę, w tym 1200 idzie na wynajęte skromne mieszkanie i rachunki. Z reszty muszę opłacić telefon, bilet kwartalny, chemię gospodarczą i kosmetyczną, leki, prezenty dla licznych bliskich, zwłaszcza dzieci, ewentualną garderobę i jedzenie, jak każdy. Żyję sama, więc nie wydaję na dzieci, ale też nie dzielę obciążenia kosztami z nikim innym. Najwięcej kosztuje mnie prywatny dentysta, bo zęby mam kruche niemożebnie. Zdarza się przyjemnostka, jakiś koncert, balet. No i z tego jeszcze odkładam, oszczędzam. Moja dzienna stawka żywieniowa mieści się przeciętnie między 5 a 10 zł, w zależności od fanaberii i możliwości. Z tym, że ja nie kupuję żadnych cudów, nie wydziwiam, nie korzystam z luksusowych sklepów, delikatesów (kurna, w "Delikatesach" są z założenia "delikatesy", czyli towary luksusowe, droższe, nie?), tylko idę na targ i kupuję dużego kalafiora za 2,50zł, jabłka za 1 zł/kg, cebulę za 2 zł/kg, dojrzałe pomidory z krzaka za 2 zł/kg, awokado też dojrzałe więc tańsze, za 1-2zł/szt, Masło Polskie za 4,99zł/szt. Idę do piekarni po chleb żytni na zakwasie 500g za 2,20zł. A jak nie ma czegoś taniego na co mam ochotę, to nie ulegam drogim chętkom, tylko kupuję coś normalnego. Jak chcę mleka kokosowego a są same bez promocji, za 6 zł za puszkę, co dla mnie jest drogo, to blenduję wiórki kokosowe i mam taniej i smaczniejsze. Zamiast wydumanej komosy za 40 zł/kg kupuję kaszę jaglaną za 5 zł/kg. Nie rozpieszczam się kupnymi deserami, drożdżówkami i słodyczami, a jak chce mi sie czegoś słodkiego to robię coś z kaszy jaglanej lub płatków owsianych. Nie kupuję drogich kosmetyków, bo mnie nie stać. Jak mam kupić badziew który szkodzi, to się nie maluję i też dobrze, ale zazwyczaj korzystam z najniższych a niekiepskich półek cenowych typu Ziaja. No sorry, akurat kosmetyki to nie jest artykuł pierwszej potrzeby, to w ogóle nie jest potrzeba, tylko zachcianka, nie mieszajmy tego. Jak komuś realnie a nie wydumanie pieniędzy brakuje to w życiu nie wyda na kosmetyki do makijażu. A jak wydaje, to znaczy że wcale mu tak nie brak pieniędzy, jak biadoli. A jakby Polacy kupowali u producentów, u rolników ze spracowanymi dłońmi, zamiast w wielkich sieciach, to by było taniej, nie tylko dla nich samych podczas zakupów, ale własnie te wszystkie "garniturki" po drodze w procesie produkcji by się wykruszyły :) I jakbyśmy byli mądrzy i wychowywali nasze dzieci tak, by myślały, czuły i kochały zamiast konsumować, to by nie było problemu z presją rówieśniczą i modą - bo zarówno one by się presją nie przejmowały, jak i wygasłaby sama szybko. Zresztą w mądrych środowiskach, w mądrych rodzinach, klasach, wśród ludzi z klasą na studiach i w zakładach pracy nie ma takiej presji. Bo jak ktoś próbuje cwaniakować, wywyższać się z powodu metek, zasobności czy koneksji, to inni go ignorują i się zamyka. Grunt więc to być mądrym i obcować z mądrymi, a nie pustakami.
26 listopada 2018, 16:10
Kiedyś pracowałam przy Wiatracznej. Ech, to był najbardziej ekonomiczny czas mojego dorosłego życia... Teraz z 1-2 razy w miesiącu biorę wózek na kółkach, jadę z nim do pracy, a później lecę na szybko przez pół Pragi na Wiatraczną i obkupuję się raz a dobrze :) Robię to zazwyczaj wtedy, gdy na mój bliższy targ nie mam szans, bo wyjeżdżam na weekend.
Ja jestem z Woli i podobne zakupy jak Ty robię na Olimpii :) Trochę mi się potem śmiać chce, jak słyszę, że Warszawa jest taaka droga. No w niektórych miejscach na pewno, ale z drugiej strony jest tu tyle opcji zrobienia zakupów, że jak się chce, to można naprawdę tanio, a smacznie i różnorodnie żyć (nie mówię o wynajmach oczywiście, bo nie o tym temat)
27 listopada 2018, 09:25
tez to zauwazylam. kiedys znacznie mniej zarabialam, lepiej jadlam, wychodzilam duzo na rozrywke, mialam lepsze ubrania, mialam jeszcze z czego oszczedzic. a teraz wiekszosc idzie na jedzenie, choc wybieram najtansza opcje (doplace odrobine wybierajac polskie czy znacznie lepszej jakosci). na ciuchy jak mam isc to jestem chora, bo widze te swetry za minimum 100zl gdzie nie przetrwaja nawet 1 sezonu jesien/zima, a ja tych swetrow potrzebuje z 5-7. zwyczajnie nie mam z czego oszczedzac. ale wiadomo, skads te 500+ dla dzieciorobow by glosowali na pis musi byc.