- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
11 września 2017, 18:29
Ostatnio kumpel wdał się w ciekawą dyskusję na temat tego czy ujemny bilans ZAWSZE powoduje utratę wagi. Twierdził, że nawet dieta złożona z pączków ale w deficycie kalorii powoduje utratę kilogramów nawet mimo schorzeń typu tarczyca, insulinooporność, pcos... Twierdzi, że nie ma czegoś takiego jak wejście organizmu w stan magazynowania tłuszczu przy za małej podaży kalorii i że idealnym przykładem byli więźniowie w Auschwitz, którzy byli chudzi. Podawał naukowe fakty na ten temat. A jakie jest Wasze zdanie ? Czy można przytyć lub nie chudnąć w ujemnym bilansie ? Czy tylko bilans warunkuje utratę lub przybieranie kilogramów ?
11 września 2017, 18:47
doswiadczenia które przeprowadzałam sama na sobie potwierdzają, ze liczy się tylko bilans kaloryczny. jadłam same warzywa przez pare miesięcy na moim zapotrzebowaniu i waga stała w miejscu. gdy przekraczałam zapotrzebowanie - tyłam jakbym żarła tylko chleb i słodycze, nie było żadnych kwiatków o ładnym tyciu, normalnie cellulit mi się robił, wały, byłam ociężała i opuchnięta. miałam okres gdy żywiłam się samymi słodyczami i rowniez trzymałam wagę gdy mieściłam się w swoim zapotrzebowaniu, jedynie skóra mi się pogorszyła i miałam gorsze samopoczucie w stosunku do czasu gdy jadłam tylko warzywa. nawet się odchudzałam skutecznie na samych słodyczach i syfiebtypu zupki chińskie - i chudłam, co przy samych warzywach bez ujemnego bilansu kalorii nie miało u mnie miejsca. normalnie mi się wtedy cellulit zmniejszal jak przy każdym chudnięciu, buzia szczuplala, chudłam tak jak zawsze przy jakimkolwiek żywieniu ale z ujemnym bilansem.
11 września 2017, 18:50
Więźniowie z Auschwitz byli na mega deficycie kalorii, do tego ciężko pracowali to nie jest dobry przykład. Kolega ma wiedze ogólna na ten temat czy tylko taki myśliciel?? Nie mam wystrarczającej wiedzy na ten temat żeby się wypowiadać, ale z tego co słyszłałam z Hashimoto czy insulinooopornością można nie chudnąć na deficycie, zwłaszcza jeśli ktoś żywi się prozapalnie.
11 września 2017, 18:53
Widać że kolega nigdy nie miał do czynienia z niedoczynnością, pcos (to raczej logiczne że z tym nie miał do czynienia) czy hashi...
No ale ok, przyjmijmy na chwilę że jego teoria ma sens. Niedoczynność tarczycy często obniża metabolizm, przynajmniej zdaniem każdego lekarza z którym miałam kontakt. Czyli aby być na ujemnym bilansie, jedząc np. pączki, powinnam się zadowolić ... dwoma pączkami dziennie. Pytanie jak długo można wytrzymać na czymś takim? Jak szybko organizm się zbuntuje? Jeżeli ma się do schudnięcia 2kg to nie problem, ale jeżeli 20kg. Co szybciej nastąpi, nalot na lodówkę czy wizyta na ostrym dyżurze?
W przypadku facetów, owszem głównie liczy się bilans. W przypadku kobiet, gdzie ogromną rolę odgrywają hormony, niestety sam ujemny bilans nie wystarczy.
11 września 2017, 19:03
O, z przyjemnością poczytam opinie na ten temat, zwłaszcza merytoryczne.
Odkładając na stronę cały aspekt zdrowotny, to w znacznej mierze zgadzam się z Twoim kolegą. Tzn. czysto teoretycznie, na odpowiednio niskim bilansie moim zdaniem zawsze się schudnie, a nawet jeśli organizm będzie miał zastój, to utrzymując stale bardzo niską podaż kalorii, w końcu się schudnie. Organizm nie będzie magazynował tłuszczu, bo nie będzie miał z czego.
Przy czym osobną kwestią jest to, że przy bardzo niskim progu kalorycznym sądzę, że w ten sposób rozwali się sobie gospodarkę hormonalną.
11 września 2017, 19:33
Co do tego trybu magazynowania - nie do końca lubię to tak określać... To jest po prostu etap w restrykcyjnej diecie kiedy metabolizm staje. Według różnych danych metabolizm może spowolnić o 50-60% czyli teoretycznie można nie chudnąć jedząc te 1000 kcal, a przy 1200 zaczynać magazynować. Tylko to jest moment, gdy organizm rzeczywiście przestawia się na tryb "ktoś chce mnie zabić" i odłącza m.in. układ hormonalny i inne mniej ważne do życia funkcje. Więcej metabolizm nie zwolni, bo serca czy nerek nie może wyłączyć, a one potrzebują energii. Logiczne więc, że schodząc jeszcze niżej dany człowiek będzie dalej chudnąć i to się własnie działo z więźniami w Auschwitz.
Edytowany przez .king. 11 września 2017, 19:34
11 września 2017, 19:43
Hmmm, i tak i nie. Bo problem jest taki, że nasze metaboliczne zero, to nie jest jedna, stała wartość. To jest jakiś tam przedział, często rozstrzelony o dobre kilkaset kcal. Ostatnio np. śledziłam dziennik dziewczyny, która masę robiła na...3300 kcal bo na niższej kaloryce nie szło, a redukcję musiała robić na 1500. Jakim cudem, nie? Jej zero wychodziło na 2800, czemu nie chudła nie wiem, na 2400? Skoro to taka prosta matematyka. No nie taka prosta okazuje się. I tutaj kwestia doboru jedzenia może właśnie sprawić tę różnicę, że redukcja będzie możliwa na wyższej kaloryczności, przez dłuższy okres czasu bez szkody dla zdrowia. Z resztą, wystarczy poczytać o funkcji hormonów tarczycy czy hormonów stresu, żeby dojść do wniosku, że nie można ich pomijać w analizach.
Może przy pierwszej diecie to tak działa, że tu odejmiesz, tu dodasz i masz efekt redukcyjny, ale w realnym życiu - każdy z problemami hormonalnymi potwierdzi - to trochę bardziej złożone.
I też znajdziesz od groma tekstów, które to potwierdzą, że skład jakościowy jedzenia na diecie ma znaczenie, może nie w pierwszym tygodniu diety, ale długoterminowo, kiedy już mówimy o jakiejś tam adaptacji organizmu. W dietetyce, na dzień dzisiejszy, teorii jest pierdyliard, są badania które udowadniają wszystko - więc niestety, ale na razie trzeba trochę bazować na własnej intuicji.
Edytowany przez 11 września 2017, 19:44
11 września 2017, 21:04
No właśnie mi się ten cały ujemny bilans kupy nie trzyma. Do tej pory byłam na dietach od kilku dietetyków około 1300 kcal, pomimo deficytu nie chudłam, a zaczęłam tyć. Teraz wyrzuciłam z diety węglowodany typu ziemniaczki, makarony, ryż, kasze i cukry- jem mięsko, jajka, chudy nabiał i warzywa i chudnę. A bywają dni, w których kaloryczność jest dużo większa. Mam hashi i insulinooporność. Strasznie mnie wkurza jak ktoś mi wmawia, że za dużo jem to nie chudnę :D Ze trzeba jeść to co się lubi, ale mniej i będzie cacy.
12 września 2017, 11:25
W moim przypadku te ujemny bilans sie nie sprawdzil. Na poczatku moze tak, przestalam pic cole i jesc pizze codziennie. Ograniczylam kcal i schudlam. A potem sie zarzymalam. Probowalam robic pozniej dokladnie to samo i sie nie dalo. 4 miesiace na najnizszym 1500, 1600. I nic. Kiedy przestawilam sie na tluszcze i wyeliminowalam wegle, chudne jedzac 2500 kcal. Oczywiscie nie codziennie, zalezy kiedy jestem glodna, wiec zakladam, ze moj org sam sobie reguluje kcal.
Czytalam duzo o postach i trybie glodowki. I to moze byc przyczyna, kiedy organizm dostaje tylko min ilosc kcal zeby przetrwac, te 1000kcal na przyklad, to przestawia sie na tryb glodowki i maganyzuje kazdy kawalek tluszczu jaki uda mu sie dostac. Zwalnia metabolizm i nie daje schudnac. Do tego moze dosc IG albo inne hormonalne sprawy.
Ale fakt byly takie badania kiedy mezczyna (prosze na to zwrocic uwage) zywil sie tylko McDonaldem, ale w granicach kalorycznosci i nie przytyl.
12 września 2017, 11:59
Często na pierwszej redukcji tak jest, że ciału dłuugo schodzi załapać, że coś jest nie tak. Jak się pierwszy raz odchudzałam, to chudłam książkowo wręcz - a dietę miałam koszmarną. Co tydzień, kilo, półtora, kilo. Schudłam 13 kilo w bodaj 12 tygodni, zero zastojów, samopoczucie bardzo dobre, wycięłam się do absów.
Problemy się zaczęły jak waga wróciła, a ja chciałam dalej się odchudzać tą samą metodą. I nagle się okazało, że nie chudnę, ba czuję się 10 razy gorzej, nagle mam zero energii, ciągle jestem głodna i flaczeję itd. Wiele kobiet chyba nawet nie pamięta swojej pierwszej diety. Zaczynamy w okresie dojrzewania, a po 30ce już nie działa na nas prawie nic i musimy kombinować jak koń pod górę, żeby cokolwiek ruszyło.