Większa niż rówieśnicy

Odkąd pamiętam byłam pyzą. Z moim zdjęć z dzieciństwa wyłania się uśmiechnięta, ale też okrągła buzia. Byłam zdecydowanie grubsza od koleżanek i kolegów z podwórka i ze szkoły. Nie miałam jednak wtedy większych kompleksów dotyczących wyglądu.  Moje dzieciństwo to jeszcze był ten wspaniały czas, gdzie całe dnie spędzało się na dworze bawiąc się z rówieśnikami. Bardzo lubiłam tak spędzać popołudnia, ale jeszcze bardziej uwielbiałam jeść i mimo dosyć sporej dawki ruchu, zdecydowanie jadłam więcej niż mogłam wybiegać. A że moja mama gotowała świetnie to i apetyt mi  dopisywał. Te wszystkie domowe obiadki, naleśniczki, racuchy, pachnące jabłkami ciasta, maślana posypka na cieście drożdżowym…to był dla mnie raj na ziemi.

Nie umiałabym wymienić, która potrawa była moją ulubioną, chyba łatwiej byłoby mi  wymienić to, czego nie lubiłam – ale ta lista byłaby raczej uboga. Owoce i warzywa także lubiłam, zresztą pamiętam, że w domu nigdy ich nie brakowało. Do obiadu zawsze  robiło się  wielką michę surówki i wszystko znikało w mgnieniu oka. Oczywiście rodzice starali się  pilnować, abym nie jadła za dużo - ale ja byłam „spryciula” i zawsze udawało mi się  przemycić dodatkowy kawałek ciasta.

Problemy z W-F-em

Moja miłość do jedzenia kwitła i rozwijała się, a równocześnie i ja się „rozwijałam”. Z  tym,  że ja to raczej wszerz, bo lata sobie leciały, a kilogramy przybywały. Nagle  w  szkole podstawowej oraz później w szkole średniej problemem stały się lekcje wychowania fizycznego. Skoki przez nieszczęsnego kozła śnią mi się do dzisiaj po nocach, nie wspominam nawet o obowiązkowym basenie, na który musiałam chodzić w liceum – jakże ja wtedy zazdrościłam koleżankom, które z różnych powodów miały zaświadczenia lekarskie zwalniające je z obowiązku uczęszczania na lekcje w-f… Co do moich rozmiarów, to może nie byłam szczególnie szczęśliwa patrząc na siebie w  lustrze, ale z drugiej strony nie czułam się specjalnie gorsza od innych. W domu miałam fajną rodzinkę, która co prawda pilnowała mnie z jedzeniem, ale nigdy nie robiła mi  przykrości z powodu tuszy. Między rówieśnikami też byłam lubiana, nigdy nie spotkałam się z jakąś wrogością z ich strony, miałam dużo znajomych i generalnie byłam pogodną i  wesołą osobą.

Pierwsze podejście do odchudzania

rzetrwałam tak  liceum, potem pierwszy etap studiów. Później zdecydowałam się  kontynuować studia spory kawałek od domu - i wtedy mnie olśniło. Że może by tak jednak w końcu zrobić coś ze sobą, nowa uczelnia, nowi ludzie, a te wszystkie dziewczyny wkoło takie ładne i zgrabne. A ja z nadwagą dodającą mi dobre kilka lat, w workowatych ciuchach, wyglądająca jak starsza pani. Wpadła mi wtedy w ręce książka z gotową propozycją diety, postanowiłam więc spróbować. Dzisiaj wiem, że tamta dieta nie miała nic wspólnego z racjonalnym żywieniem, ale dawała efekty i wtedy nic się dla mnie innego nie liczyło. Kiedy kilogramy błyskawicznie zaczęły spadać, dostałam wiatru w skrzydła. Nie pomogły tłumaczenia, że mogę sobie zrobić krzywdę tak niemądrze się odżywiając. A ja tym czasem straciłam ponad 16 kg w ciągu 1,5  miesiąca… A potem kilogramy nadal spadały, aż udało mi się schudnąć 31 kg. Dzisiaj  kręcę głową z  niedowierzaniem. Myślę sobie, jak to możliwe, że ja będąc już w  miarę roztropnym człowiekiem, zdecydowałam się na taką dietę. W kółko jadłam „zielsko”, sałatki, sałateczki, odmawiałam sobie wszystkiego. Ale były wyniki i ślepa byłam na wszystko.

Udawało mi się wtedy utrzymać wagę, jednak później po powrocie do „normalnego” jedzenia kilogramy wracały, później ciąża, potem okłamywanie siebie: „no przecież dopiero dziecko urodziłam, to mam prawo tak wyglądać”. Jedna dieta, druga, kolejna i kolejna. Wciąż na plus, potem kilogramy na minus. Gdy trafiłam na Vitalię byłam już tym wszystkim bardzo, bardzo zmęczona. Dlatego zaraz na początku obiecałam sobie, że jeśli uda mi się schudnąć, to nigdy więcej już nie doprowadzę się do takiego stanu jak poprzednio. Teraz jest mi o tyle łatwiej, że  dzięki Vitalii zrozumiałam, że żadna dieta nie pomoże, jeśli nie zacznę odżywiać się z  głową. I że to nie jest na miesiąc, dwa czy rok, takie zdrowe nawyki trzeba po prostu wprowadzić w życie raz na zawsze, więc zaprzyjaźniłam się z nimi.

Początek diety z Vitalią

Swoją dietę rozpoczęłam w marcu 2015, moim celem było zrzucenie 23 kilogramów, waga początkowa 83kg, a docelowa 60kg.  Tak jak Monice z Klubu Zwycięzców, zdarzyło mi się już na samym początku odchudzania z Vitalią, pójść na imprezę do znajomych z własnym jedzeniem. Były to osoby, które wiedziały, że ja wiecznie byłam na jakieś diecie, więc nie zdziwił ich widok mojego jedzenia ‘na wynos’. Nawet gładko poszło. Po prostu zjadłam co miałam, nie byłam po tym głodna i nie kusiło mnie już ani ciasto ani chipsy.

Po pierwszych 4 tygodniach diety byłam 5 kilogramów na minusie, a po 6 tygodniach zaliczyłam pierwszy kryzys. Po prostu nie wytrzymałam, nie umiałam się powstrzymać, ale wiedziałam, że raz się poddałam, zdarzyło się, ale ta sytuacja nie może zmienić się w codzienność. Pisałam nawet o tym w swoim pamiętniku, gdzie otrzymałam od Vitalijek wtedy mnóstwo wsparcia. Jeśli chodzi o motywowanie to są bardzo skuteczne, więc szybko się pozbierałam i kontynuowałam swoją Smacznie Dopasowaną. Takich wpadek miałam jeszcze kilka po drodze mojego 9- miesięcznego odchudzania z Vitalią, ale za każdym razem wiedziałam, że wracam do diety i nie pozwolę sobie zaprzepaścić dotychczasowych efektów. Nawet w sierpniu kupiłam sobie bardzo dopasowaną różową sukienkę jako element terapii „antyżarciowej” ;) Moim celem było schudnąć jeszcze te parę kilogramów i wyglądać w niej jak milion „dolców”!

A jeśli chodzi o same wracanie na właściwe dietetyczne tory, nie było to dla mnie aż takie trudne. W diecie podoba mi się to, że miałam możliwość ustalenia sobie grupy produktów, które lubię i których nie lubię. Dzięki temu miałam pewność, że dostanę jadłospis, w  którym nie znajdę potraw z składnikami, za którymi nie przepadam. Poza tym miałam możliwość ustalić, ile czasu mogę poświęcić na przygotowywanie posiłków – a to doceni każda pracująca, zabiegana mama.

Potrawy przygotowywałam z ogólnie dostępnych produktów, nie było w nich udziwniania oraz gorączkowego szukania składników po sklepach. Co oczywiście nie znaczy, że potrawybyły nudne! Czasami Vitalia proponowała takie posiłki, że sama lepiej bym ich nie wymyśliła, były oryginalne, smaczne i chętnie do nich wracam.

Kolejnym plusem była możliwość wymieniania jedzenia z jadłospisu. Czasem nie zdążyłam zrobić zakupów, albo nie miałam odpowiednich produktów…z odsieczą przychodziła wtedy genialna funkcja „wymień”. W zamian obecnego posiłku, Vitalia proponowała szereg innych posiłków do wyboru, o podobnej kaloryczności.

Efekty odchudzania po 6 miesiącach

Po pół roku na diecie schudłam 16 kg, moje średnie tempo odchudzania wynosiło 0.7 kg tygodniowo, czyli zostało mi jeszcze 7 kg do osiągnięcia celu. I wbrew pozorom było mi te końcowe 7 kg trudniej zgubić niż początkowe.

Jak zostały mi 4 kg do końca (ważyłam wtedy 64kg i był koniec października 2015) to przestałam czuć presję, że muszę jeszcze te ostatnie kilogramy zrzucić. W końcu kupowałam te ubrania, które mnie się podobały, a nie te, w które wchodziłam. Ale w konkursie z okazji 10-tych urodzin Vitalii wygrałam koszulkę. Miałam wybrać jej rozmiar i pomyślałam wtedy, że raz kozie śmierć i wezmę S. Jakie było moje zaskoczenie, że nie dość, że się w nią zmieściłam to jeszcze nieźle w niej wyglądałam! I tutaj taka moja mała rada, jeśli macie chwile zwątpienia, macie dość pilnowania się, zdrowego jedzenia, całego tego odchudzania, to uwierzcie mi, warto to wszystko przetrwać! To uczucie, gdy patrzysz na siebie w lustrze i widzisz szczuplejszą siebie jest nie do opisania. Wiedziałam, że już na samej mecie nie wypada się poddać.

Osiągnięcie celu i życie po diecie

Swoją wagę docelową, a nawet ciut mniej, bo 59,8 kg zobaczyłam na wadze 18 grudnia. Czułam się po prostu WOW! Super uczucie! I wcale nie chciałam się wtedy rzucić na jedzenie, pomyślałam o fazie stabilizacji diety, żeby nie zaprzepaścić jej wyników. Dzięki temu, że nauczyłam się jak prawidłowo komponować posiłki, rzadko miewam napady głodu, mniej ciągnie mnie do słodyczy. Nawet jeżeli zdarzy mi się mały grzeszek, to dzięki temu, że jem teraz zdrowo, nagle to upragnione ciacho albo chipsy nie smakują już tak rewelacyjnie jak kiedyś. Mój organizm już ich tak nie lubi, więc po co sięgać po coś, co nie sprawia już takiej przyjemności jak dawniej? 

Minął właśnie rok odkąd osiągnęłam upragnioną wagę, cały czas ją utrzymuję i jeszcze zostałam „gwiazdą” Vitalii  :) Nawet od kilku miesięcy (od kwietnia) chodzę na siłownię, czego wcześniej sobie w ogóle nie wyobrażałam. Skończyłam walkę z kilogramami, zaczęłam walkę o trochę mięśni ;) Jeśli chodzi o przyszłość to jestem spokojna, bo  wiem, że jeśli tylko będę w codziennym życiu wykorzystywać to co nauczyłam się tu w serwisie, to wszystko będzie w porządku. Ja będę szczęśliwsza, a moje ciało zdecydowanie zdrowsze. Kiedyś żyłam, aby jeść, teraz jem, aby żyć. Amen ;)))

Ania