Czy ja już wspominałam, że jestem fanką Sashy Sidorenko? No to jestem :)
A moja wojna odnotowuje kolejne wygrane bitwy. Centymetry w obwodach spadają, treningi lecą kilka razy w tygodniu, alkoholu nie piłam od ponad miesiąca, słodycze wpadają z rzadka, głownie w okolicach okresu, dieta, że nie pogardzisz, a wodę wypijam, jak zawodowy pijaczyna. Yeah!
Dumna jestem z siebie jak diabli 😈
Update dla potomnych:
1. Jestem od trzech tygodni na diecie Anki Lewandowskiej i dobrze mi z tym. Nie trzymam się jej kurczowo i ściśle, bo nie jestem w stanie przejeść wszystkiego co ona tam proponuje na dzień
2. W chwilach dużego zabiegania wspieram się Huelem
3. Trenuję z Pawłem raz w tygodniu, raz w tygodniu gram w squasha, resztę dni, poza niedzielą, biegam ok. 30 minut, no chyba że upały, albo krowa się cieli :)
4. Głaszczę kota na odstresowanie
I am the warrior!
Pierwszy raz gotowałam komosę ryżową, i chyba połowa wyszła ok, a połowa niedogotowana. Niemniej z warzywami i fetą, sypnięta szczypiorkiem, była lepsza, niż tylko "jadalna". Nie miałam trochę czasu i weny siedzieć w kuchni nad warzywkami, więc sypnęłam mrożonek z paczki i jest dobrze. Choć mam już plan w przyszłym miesiącu pojechać do jakiegoś wielkiego supermarketu, takiego co samo przejście z lewej na prawą zajmuje kwadrans, kupić dużo mrożonego warzywa i robić swoje wersje mieszanek. Sprawdza się na szybki obiad, jak złoto :D
AHO!