Tak. Wczoraj zamówiliśmy pizzę. Że zamówiliśmy to pół biedy, ale zjedliśmy ją. Średnia pizza, wyszło po 3 kawałki na głowę. Zbrodnia dla diety i zło dla organizmu. Wiem, wiem, ale jak smakowała. Od nie pamiętam kiedy pizza nie smakowała mi tak bardzo. Może to głupie, ale poczytuję to sobie na plus diety - że znów mogę poczuć jak fantastycznie smakuje Margherita. Ale teraz mam zakazanych owoców dość na jakiś czas.
Druga sprawa. Dzisiejszy ból mięśni. Czwartek indoor cycling, wczoraj marsze - moje nogi, plecy, wszystko - po prostu boli. Tak, miałam iść w końcu na jogę. Wybieram się od dwóch tygodni i nie mogę tam dotrzeć. Ale wczoraj byłam tak nabuzowana emocjami, że joga nijak nie przystawała to moich potrzeb na rozładowanie się. A marsze były ok. Więc dziś już nie maszeruję, nie robię żadnych trudnych rzeczy. W planach spokojny streching dla kręgosłupa.
I mój ulubiony cytat z filmu:
Strechnig się udał, ale chyba się przeforsowałam w tym tygodniu, bo głowa mnie boli po ćwiczeniach. Zresztą wszystko mnie już chyba boli :)
Dziś grzech kolejny - lód Magnum z białą czekoladą zamiast drugiego śniadania. Ale kaloryczność diety w bilansie dnia się zgadzała, więc delikatnie przymknę oko na ten weekendowy wyskok.
A gdy wybraliśmy się z ukochanym na popołudniowy spacer to lunął deszcz, pomimo że cały dzień pogoda była ładna. Przemoknięci wróciliśmy do domu i chyba skończy się to przeziębieniem.
***
Plan na jutro: marsz 30'.