Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Siłą Błonnika


Tydzień temu zaczęłam znowu - kupiłam sobie Siłę Błonnika.
A co tam.
Bo znowu widziałam na wadze 58,5 a wokół brzucha coraz obfitsze oponki.  Mam bardzo drobny kościec, przy zupełnie prawidłowym BMI w rzeczywistości mam sporą nadwagę. Po '40 to już nie żarty. Nic się już kupy nie trzyma, brzuch wylewa się ze spodni, z ud zwijają się pończochy samonośne, podbródek sięga kołnierza. Ciężko wejść do mieszkania na 3-cie piętro.
Wiem, wiem. Można patrzeć na cyfry i mówić: kochana, czego ty chcesz od siebie? Mój syn mierzy 176 cm i waży 60 kg, wcale nie jest przeraźliwie chudy. Jest wąski w ramionach, kostkach, biodrach, porządnie umięśniony, wyższy o prawie 20 cm i waży prawie tyle co ja. Drobny kościec. Jak wokół tego drobnego kośćca zamiast trzymającego go aparatu mięśniowego zaczyna przelewać się luźna masa - i wygląda się i czuje nieciekawie.
No więc zainwestowałam.
I po tygodniu utyłam - ważę 58,8. Przez 6 dni codziennie ciut więcej, dziś pierwszy raz drgnęło w dół, ale nadal to więcej niż na starcie.
Głód, głód. Po każdym posiłku poczucie, że coś zjadłam trwa może pół godziny, może godzinę. Potem głód. Do kolejnego posiłku. Znów chwila spokoju i ssanie. Jestem twarda, wszystkim naokoło natrąbiłam że mam dietę to teraz muszę się tego trzymać, nie ma co. Odważyłam sobie rano 20 g avocado na kanapkę. Co zrobię z resztą? Albo wczoraj zupa. Pyszna, ale to było kilka łyżek. I ssanie.
Głód. Zapijam go płynami, herbata, woda, rano kawa. Ssanie.
Jeszcze żeby chociaż nie tyć, nie mówię już o chudnięciu... A tu mi mój "osobisty dietetyk" pisze, że to normalne wahania, po początkowym silniejszym spadku wagi...

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.