Tyle czasu i systematycznego zaangażowania w pilnowanie kalorii , diety i ćwiczeń, zwieńczone 20 kilogramową połową sukcesu, poszło prawie na marne. Po porównaniu statystyk, wracam do swojej wielkiej wagi. Tzn pierwotnie to było 96 kg, z vitalią się zaprzyjaznilam gdy juz mialam 91 kg, ale jednak. Co jak co, jeszcze dziewięć dych nie stuknęło, ale już waga się kręci w pobliżu.
Właściwie najdziwniejsze jest to , że nie załamuje mnie to, ani nie oburza. Myśle, że własnie sama satysfakcja z pracy nad sobą i z przyjemności, jaką jest moje ciało teraz po tym, jak nabrałam nawyków do ćwiczeń, jest tym dobrem, które daje spokój. No i też to, że znowu panuje nad swoim życiem.
Niemniej czas ucieka, jestem coraz starsza, a nigdy w życiu nie byłam "laską". A mam ładną twarz i wypadałoby dopracować resztę. I już czuje, że na zawsze odeszły zacierające się nogi i włosy wszędzie.