Witajcie. Mam nadzieje, że ktoś tu jeszcze jest. Moja nieobecność... Pewnie każdy myśli: W dupie ma, odpuściła, to tylko na chwile. Mój etap na tą chwile (ten życiowy) jest w fatalnym stanie. Nie chce się żalić ani pisać tutaj wypociny które i tak zapewne nikogo nie obchodzą. Upadłam, otarłam się mordą o ziemie. Strata - kogoś bliskiego.
Czas aby to zmienić. Czy zdarzało się Wam, że stres zajadałyście/liście czym popadnie?
To jest właśnie ta zmora.
Jak się macie?