coś o tych motywacjach już dzisiaj pisałam... :>
a głównie to, że niby je mam, niby nie... i tak łamię się i chce mi się i nie chce, ehh
mówię jak nie ja
i racją jest, że nie cel, lecz droga do niego jest tym najpiękniejszym, co nam się co dzień przydarza :) więc może najważniejsze jest to, by znaleźć taką drogę, która nie tylko nas do tych małych kg doprowadzi, ale zrobi to pięknie :):)
może , rzeczywiście nie warto katować się dietami, małą ilością kalorii, brakiem słodyczy ( które uwielbiam ) i ćwiczeniami ( których nie znoszę )... może po prostu znaleźć rozwiązanie w codzinnym życiu i wytargać męża na dłuuuuugi spacer co dnia, na rolki wieczorem do parku, namówić go na zmianę kuchni na lekką , łatwą i przyjemną a zamiast ciastek - podjadać suszone owoce, albo w ogóle owoce
jak to wszystko pięknie brzmi... a prawda jest taka, że i tak chodzimy z Patrykiem na spacerki, no może nie jakieś strasznie długie, ale jednak, regularnie jeździmy na nartach ( dla mnie to nie sport :) tylko przyjemność ):):) i czasami na rolkach - tzn ja, a on za mną łazi, bo nie lubi rolek, hihi :):)
poza tym, mój Patryś jest chudzielcem, i chyba nie mogę go skazywać na zbyt lekką kuchnię, bo mi biedak zniknie, a to byłoby niewskazane... :) chyba, że do obiadku zawsze mu piwko podam ( na większy brzuszek :):) a ja wodę bllleeee
no , ale może coś tam wymyślę współnego z moim mężczyzną, coby nas łączyło, a przy okazji zdejmowało nadmiar "małżeńskich " kilogramów... :)