Niestety, nasze plony nie wyglądają imponująco. Zebraliśmy ze 2 garście jagód i może 4 sztuki grzybów. Jagód było dużo więcej ale Tomasz zaczął nas poganiać, że koniec zbieractwa i sio do domu, bo za chwilę wyścig. Do dupy taka wyprawa, słońce świeci, zero wiatru że kurtki pościągaliśmy, jest miło i sielsko a tu koniec ledwo człowiek wzrok skupił na krzaczkach i zaczął zauważać te kuleczki. Ponadto chyba jakieś wyzbierane miejsca trafiliśmy, bo w drodze powrotnej widzieliśmy gościa z pełnym wiaderkiem grzybków. My zaś pojechaliśmy dalej, kalkulując że najbliższe zagajniki już pewnie przetrzebione. A wcale, że guzik. Szukaliśmy jakieś 5 km od domu a facet swoje wiaderko napełnił tuz za tabliczką z napisem Reykjavik, czyli spokojnie można by tam na nóżkach podreptać.
Spodziewam się, ze wszystkie grzyby są jadalne, zwłaszcza taki jeden najbardziej imponujących rozmiarów, bo na obiad by się wciągnęło z przyjemnością. Czekam na pomyślne wieści od Tomka, który przy okazji wyścigu miał skonsultować z ekspertem Damiamem swoje zbiory i ich przydatność do spożycia.
Aparat pojechał z Tomkiem, więc zdjęcia umieszczę z opóżnieniem.