Mamy z Tomkiem ostatnimi czasy dziwne wczesnoranne uchichrane przebudzenia. Nasze małżeńskie łoże jest w całości do mojej dyspozycji, bo chłopina mój przysypia na materacu podczas nocnych filmowych oględzin. Dla mnie bomba, mogę sie turlac po całym wyrku. Bywa tez, że się w tym wyrku turlamy oboje... jak na ten przykład zeszłej nocy. Dziś rano miałam ubaw po pachy a było to tak... Do mojego prywatnego śnienia o jakiś tam beznadziejnych miseczkach z serem? twarogiem? wtrąciła się narratorka i to nie kto inny jak sama Marilyn Monroe. Pani owa zaczęła komentować mój sen, co mnie oburzyło, bo niby czemu ona mi się wtrąca, to mój sen i co ją to obchodzi. Ten właśnie motyw był dla mnie histerycznie wręcz przezabawny, zwłaszcza kontrast pomiędzy ikoną kina a moimi nabiałowymi banałami. Wiadomo, zaczęłam się chichrać. Do tego nastąpiła zamiana ról i teraz ja stałam się narratorem, ale zapamiętałam tylko jedno zdanie...
boli noga, boli noga powiedziała Marilyn Monroe i zdaje się, że wypowiedziałam to głośno, bo w tym momencie odezwał się Tomek...
mnie boli bardziej. Po czym zaczął pomrukiwać jakąś melodię myśląc, że znowu śpiewa przez sen i że właśnie to mnie bawi.
A wcale, że nie...
I chyba noga bolała go rzeczywiście, bo zapytał przed wyjściem z domu, czy mamy jakąś
maść przeciwbólową, bo musi posmarować sobie kolano. Mieliśmy.