Za nami kolejne święta w szczuplutkim gronie średnioszczupłych, chudych oraz ja. Miałam chwilowy kryzys prorodzinny i sobie poplakałam z tego odizolowania od reszty moich bliskich. Ale mogło to być też ze stresu lub zmęczenia. Albo, ze mnie Tomek przedświątecznie wkurzał. Co prawda okna pomył i półki leżące od prawie roku zainstalował ale irytującą osobowość wykazywał. I darł się.
Pałaszowania było sporo ale jakoś nam się udaje całość ogarnąć, część już strawiona, część zamrożona, część na wykończeniu, 5 mandarynek poległo w koszu. Dla czwórki dorosłych osób i trojga i pół dzieci (bo jeden maluszek świezynka miesięczna) nie potrzeba pouginanych od żarcia stołów. Parę pechów się przydarzyło na dzień przed wigilją, w tym Sonia gorączkująca, bardzo marudna oraz ja z opuchlizną prawego wskazującego bardzo przydatnego w pracach kuchennych palca u ręki. Ale i tak z roku na rok coraz sprawniej nam idzie. Najlepsze, że zorganizowaliśmy prawdziwego, żywego Mikołaja Świętego w przebraniu. A to ostatni dzwonek dla Majki, bo ośmiolatki mają już sporo podejrzeń co do gościa w czerwonym kubraczku. Np. A czemu buty miał brązowe a nie czarne? A brodę miał sztuczną, bo widziałam, ze naklejona. A nieprawda, ze reniferami przyjechał, bo tego białego samochodu przed blokiem wcześniej tu nie było... Cóż na Islandii święci wożą się jeepami, bo śniegu przecież na święta nie było, to jakże saniami miał przyjechać... Ale dwie pozostałe dziewczynki, Sonia i kuzynka, lekko zestrachane były, nie powiem. A propos śniegu. Soni sie czasami troszkę gmatwa słownictwo i kiedy zobaczyła pierwszy śnieg w tym roku przez okno, skwitowała krótko: Wow! Dużo piany!
Nic. Ja dalej odpoczywam, cztery dni całkowicie wolne, w tym przynajmniej jeden, sylwestrowy, bez dzieci. Właśni,e Sylwestra bez dzieci a my żadnych planów nie mamy. Ale moja głowa w tym by doładować bateryjki a Tomka w tym, by nam coś tam zorganizować. Generalnie mam to w nosie, mogę siedzieć tu albo iść tam.
Wagowo się nie wypowiadam, bo przecież ta łajza łazienkowa padła. Ćwiczeń fizycznych nie uprawiam. Żywność pod kontrolą. W sprawie słodyczy, bywa, że popłynę... Jedno wiem: nic nie może stać pod ręką, bo wtedy bezmyślnie po to sięgam. Moje dzieci podobnie. Słodycze powędrowały więc wysoko pod sufit na półeczki wyżej wzmiankowane.
Aaaa. Zamówiłam u Świętego cudny sprzęt kuchenny - sokowirówkę. I przyniósł!!! Świeże soczki pyycha. A moje dzieci przyzwyczajone do kartoników nie lubią! Tzn. owocowe są dobre ale jak dodam marchewkę to się krzywią. Królewny. Marchewka im niemiła.
Życzę Wam spełnienia i uśmiechu w nowym roku. Z nową energią w nowy rok!
I za to sie nawet napiję niebawem.
fiona.smutna
28 grudnia 2012, 21:09no w koncu poczytalam :))) _pół dziecia::)))))bardzo mi sie spodobalo;0
ania4795
28 grudnia 2012, 19:38Choć tak rzadko piszesz uwielbiam Cię czytać.... Pozdrowionka i wszystkiego co naj na 2013 rok