O diecie wspomnę. Miałam wczoraj święto głodomora i uroczystości trwały od rana do wieczora. Tańczyliśmy jedzonego, śpiewaliśmy znane przeboje jak np. "Słodycze" Golców czy "Jagódki" Fasolek. A jakże! Raczyłam tą złośliwość jadłem i popitkiem a on ciągle wołał nie to! próbuj dalej, kobieto! Chciałam być miła. Na sniadanie poczęstowałam go tostem z suszonymi pomidorami i oliwkami, z okrawkami szynki i sera żółtego i z okrasą lajtowo majonezowo-ketchupową. A on do mie: dawaj drugi! O ty chamidło, niedoczekanie twoje, nie dam! Lekko się obraził i trochę burczał brzuchem. Przed południem zażądał kawy. Hmmm... dobra, niech ma, choć ja pijam kawę popołudniami. I to ciasto co wczoraj upichciłaś, to niby dietetyczne, bo mam ochote na coś słodkiego. Ok, poczęstowałam, chociaż się nim z reguły nie dzielę bo jest po części na słodziku, więc jest moje, moje i tylko moje. Na pierwszy obiad zjedliśmy tłusta zapiekankę z mielonego, fasoli i ziemniaków i surówkę z białej kapusty, marchewki i ananasa. Takie cuda przynoszę ostatnio z pracy, bo moja fabryka serwuje teraz jedzenie dla dwóch szkół i zawsze coś z menu zostaje, co zabieram dla rodziny. Podałam na małym talerzyku dla siebie ... i na drugim dla głodomara. No nie wypadało inaczej, bo ssanie mieliśmy włączone oboje. Ja się najadłam a on nie za bardzo. Kazał poprawić zupka jarzynową. Podałam w małej miseczce 250 ml pojemności, bo pomyślałam ze sie nie zorientuje ze porcja mała. Nie protestował. Teraz ja miałam ochote na kawę ... a kawa na ciasto. Więc zjedliśmy trzy kawałki: jeden ja (dietetyczne) i po jednym kawa i głodomor (owsiano-serowo-jabłkowe dietetyczne w porywach, bo niby po części ze stewią zamiast cukru ale z drugiej strony przecież z masłem). Pomyślałam ze wezmę drania sposobem i ugotowałam fasolke szparagową. Nim się odezwał władowałam w niego miseczkę onej pokropionej sosem sojowym, oliwą i wiecie octem balsamicznym do tego kawałek pomidorka suszonego, co to jest u mnie na topie ostatnio. Za chwilę przygotowałam talerz owsianki, bo to dobro zapycha zawsze. I tym razem podziałało. Odezwał sie tylko jak przygotowywałam kanapki do pracy dla Tomka, ze by skubnął chetnie tegoooo i tegoooo. A ja mu wtedy szczoteczkę z pasta doskonale mietową do paszczy i dawaj szorować i kółeczka i po kwadracie! Od tej pory siedział cicho a dzis już w ogóle odszedł. Uważajcie miłe kolezanki, bo krąży i świruje! A i ze dwie łyżki orzeszków solonych, bo bym zapomniała dodać.
I na koniec: poranne ważenie wykazało lekki spadek. I kto tu jest mistrz przemiany materii?!
elkati
13 września 2011, 13:31sprawiedliwości na świecie... wraca sobie człowiek z internetowego niebytu a tu wszędzie same chudziny... zacznę chodować kopleksy ;)))
jestemszczupla
13 września 2011, 12:57mnie dopadł dziś, zaraz po owocowym śniadaniu :)))) ale powiedziałam, a masz, jedz do syta, bądź szczęśliwy! i od czterech godzin siedzi cicho :)) jesteś miszcz chudnięcia! zdrowia dzieciaczkom!
calineczkazbajki
12 września 2011, 18:11moje poranne ważenie zawsze mnie zaskakuje , nie jak nie ma zasady co i jak jeść
takaja27
12 września 2011, 16:13fajniuchno! tez bym chciala byc takim "miszczem" :)
LeiaOrgana7
12 września 2011, 15:40U mnie dawno nie był, boję się, że sobie o mnie przypomni ;)