Urlop minął, choć nie należał wcale do tych wymarzonych, w tym sprzyjających wypoczynkowi. Zwykłe malowanie przekształciło się w solidny remont, ze spodziewanym finałem najwczesniej w niedzielę. Jedno ogromne pranie, prasowanie, segregowanie, układanie, mycie, czyszczenie itp. Gruntowne porządki dosłownie na każdej przestrzeni, nie pomijając miejsc dawno zapomnianych przez Boga i ludzi, jak zakamarki pod zlewem, łącznie z koszem na śmieci, w którym po wyszorowaniu można by teoretycznie serwować np ziemniaki. Dziś jeszcze cała podłoga poobklejana jest szarym papierem, szafki folia a ściany czekają na właściwą w kolorze farbę.
W poniedziałek strajkują przedszkolanki więc ostatni z ostatnich dni urlopu przyjdzie mi wykorzystać. Sonia miała tydzień integracyjny i chodziła do przedszkola na 2 godziny dziennie. Dzielne dziecko chociaż teraz dodatkowo przeziębione. Mamy więc weekend kuracyjno - malarski. O jedzeniu cięzko cokolwiek powiedzieć, zaplanować czy ugotować bo kuchnia schowana pod plastikowymi workami. Ehhh... upiekłoby się serniczek...
livebox
21 sierpnia 2011, 07:56Pracujesz na pełnych obrotach, to kilogramy na pewno spadają:) Ja ci zazdroszcze tego remontu! Zapewne podobne wakacje czekaja mnie w przyszłym roku:)Polecam sernik Dukana:)Cho zwolennizką diety nie jestem:)
maryszka
21 sierpnia 2011, 02:23gdzie ty,kobieto,czerpiesz tyle optymizmu?Naucz mnie Twojego pozytywnego podejścia do świata...Jesteś SUPER!!!
nanuska6778
20 sierpnia 2011, 12:46Suuuper:-) fajne podejscie do sprawy. ja niedlugo przestane sie miescic na sofie... Ech, zjadloby sie upieczony przez Ciebie serniczek..:-)))