Dziś o diecie, bo mnie waga zaskakuje niejednokrotnie.
Nieskromnie stwierdzę, ze jakieś małe mistrzostwo w odchudzaniu sobie odfajkuję... Ruchu prawie nie zażywam, tyle co wokół domu i dzieci, wydatek energetyczny związany z karmieniem-nikły, bo odzwyczajam powoli małą niedojrzałą od cycucha, rower... wczoraj chyba pierwszy raz od tygodnia przejechałam tyle, co 1,5 odcinka Przyjaciół, na 6 biegu z 8, a z tym ciurkiem spod biustu to wielka przesada. Dieta... owszem staram się nie wcinać złożonych cukrów. Wydrukowałam sobie tabelę z indeksem glikemicznym produktów i czasem kontrolnie tam zaglądam. Generalnie to na niej opiera się mój sposób żywienia. Dalej nie jem chleba, ziemniaków, ryżu ni makaronu, niektórych owoców i warzyw oraz eeee... słodyczy. Owszem chleb bardzo ciemny mam w zamrażarce i czasami kromkę zjadam, ale bez entuzjazmu. Owszem ryż naturalny raz ugotowałam i 3 dni jadłam. Słodycze... no tak... przesunęłam godzinę popołudniowej kawki na wczesnopołudniową i ciasteczko lub ciasto wciągam bez zmieszania. Zwykłe, z cukru i się nie szczypię. Piekę sobie ponadto serniki i murzynki na słodzikach w razie pazerności na słodycz i drugą kawę po południu. Jem gorzką czekoladę, nie kupuję batoników, cukierków. Ewentualnie dla innych domowników ale do zjedzenia na miejscu. Z owocami zawsze byłam na bakier, nie kochają mnie. Soki i słodkie napoje to nie mój problem. Jestem herbato- i wodopijna. Alkohol... od święta piwo z czipsami a w weekend czerwone wino w umiarkowanej ilości, powiedzmy jedna lub dwie butelki w miesiącu. Słone przekąski, jak wspomniałam, do piwa, ale bardzo rzadko i ewentualnie jak mnie Sonia karmi paluszkiem słonym. Jem sporo serków chudych i jogurtów bez cukru. Robię z nich miksy ze słodzikem i kakao lub orzechami albo kokosem. Poza tym jajka, ryby, mięso, szynka, ser i duuuużo warzyw przeróżnych. Jak mam ochotę na coś megawęglowodanowego to zjadam ale do południa, w kazdym razie jak najwcześniej. Patrz kawa plus słodycz. Jem wtedy, kiedy poczuję ze jestem głodna albo kiedy mam na coś ochotę, bez przestrzegania konkretnych godzin posiłków i tyle, zeby się najeść. Ostatni popas 3 godz. przed snem.Nie miewam kompulsów. Swoją drogą dopiero na vitalii dowiedziałam się, ze to tak się właśnie nazywa.
Waga 71,8 czyli dalej schodzi. Centymetry też odchodzą w niepamięć. Ufff... Tyle na temat diety chyba jeszcze nie skonstruowałam.
Dziś robię drugie podejście do kupna kuchennej wagi. Mam samochód, dużo czasu i obie dziewczyny przy sobie, więc nie muszę zerkać na zegarek. Wróżę sobie udane zakupy.
Na koniec islandzkie osobliwości:
Samochód subaru stał sobie na parkingu nieopodal naszego bloku. Najprawdopodobniej właściciel zapomniał wyjąć kluczyków... Goście urodzinowi przyuważyli go zmierzając w naszym kierunku w sobotę a we wtorek cyknęłam zdjęcie aparatem z telefonu...Tyle dni i nic... samochód stoi jak stał. Nieprawdopodobne?
pola1979
10 czerwca 2010, 13:42a te zakupy pewnie w KRINGLANIE? lubilam tam chodzic....ahhhh kiedy wracacie do pl?
aganarczu
10 czerwca 2010, 13:03Zamrozony rekin byl na Dniach Ludzi Morza w Rvk w 5-6 czerwca. Heheheh te nasze islandzkie osobliwosci niejednego moga w Pl zaskoczyc :-)
naszybkospisane
10 czerwca 2010, 12:27skoro działa, Tobie z nią dobrze fizycznie i psychicznie, to chyba wszystko OK. ja muszę wszystko liczyć, bo jak nie liczę to jem za dużo i błyskawicznie waga rośnie... zastanawiam się jak to będzie jak juz schudnę - da radę jeść normalnie na powrót?? i co znaczy normalnie??? a jak Tomek dziś znów zmyje widelec to dla niego też przygotuje medal z ziemniaczka :) albo lepiej Ty przygotuj jak jeszcze masz te kilkutonowe zapasy :D
poziomkowa1986
10 czerwca 2010, 12:16W Polsce by było bardzo nie prawopodobne ;)