Dzisiaj, co uroczyście tutaj przed czytającymi oświadczam, wsiądę na rowerek i przyłożę się do pedałowania, bo jak nie to proszę mi przyłożyć. Jak sadełko samo potwierdza swoją gotowość do wytopienia, dieta ciągle się nie nudzi a Tomek zauważa już bez ironii, że ubyło mnie w niektórych rejonach to trzeba wspomagać się tą odrobiną wysiłku fizycznego, bo wtedy ślimak szaleje z rozpędu i fikołki trzaska.
Reszta po rowerku.
Zbyt długo ogladałam zdjęcia z wycieczki a potem wybrałam słonce i pogodę i poszłam z dziewczynami do sklepu i nad rzekę. Zresztą... pojechaliśmy na majówkę w niedzielę, zabraliśmy ze sobą naszych sąsiadów, kosz piknikowy i drewno z porąbanych palet, bo Islandia nie obfituje w drzewa ani lasy. Było ciepło, ruszyliśmy koło południa, bo dzień długaśny i nic nas nie goniło a w perspektywie jarzył się uśmiechnięty wolny od pracy poniedzialek. Przejechaliśmy z przystankami na zwiedzanie i fotografowanie ok 100 km, co zajęło nam ponad 3 godziny. Rozglądając się za jakimś oddalonym od trasy i osłonientym od wiatru miejscem na nasz piknik sunęlśmy z wolna. Pełno jest pobocznych szutrowych dróg ale akurat wszystkie były opatrzone bramami i prowadziły na prywatne letniska. Wreszcie po lewej stronie drogi zauważylam otwartą ścieżkę i Tomek rozpoczął manewr nawracania. Zobaczył równoległą do asfaltowej trasy dróżkę, wjechał na nią po czym bez pardonu i z pełną wiarą w moc silnika ruszył na wskroś strumyczka. Co długo nie potrwało, jak się łatwo mozna domyśleć, bo po co bym o tym miała w ogole pisać... Strumyczek okazał się z wyglądu bardzo niepozorny ale za to wielce błotnisty.
Utknęliśmy jak ta konfitura w pączku. Po kilku dramatycznych próbach wyjechania z błota, samochód ugrzązł jeszcze bardziej. Tomek właśnie pożałował wymiany, w celach oszczędnościowych zużycia paliwa, opon na mniejsze, bo jak zapewniał, wtedy nie było by bata na Patrolka. Wyszliśmy wszyscy z auta w celu oględzin. Jadące górą samochody zwalniały i zatrzymywały się, bo wszystko to wyglądało, jakbyśmy wypadli z trasy. Dużych terenowych samochodów w Islandi jest naprawdę mnogość i wszyscy gotowi do zaoferowania pomocy. Dopiero po 25 min zatrzymał się kierowca mający na wyposażeniu linę holowniczą. Po 5 min Patrol został wyciągnięty z tarapatów a my zaczęliśmy podskakiwać, krzyczeć, klaskać, dziękować i rzucać się na szyję naszemu wybawcy. Potem nastąpiła seria zdjęć z gatunku człowiek i jego obłocona maszyna. Na tym wątek przygodowy się zakończył a rozpoczął się właściwy piknikowy etap wyprawy z ogniskiem, kiełbaskami, sałatką i jedną kromką chleba na którą sobie pozwoliłam.
Relaks, wypoczynek, panowie z piwkiem, Majka rozpierana przez energetycznego potwora, piękna okolica, płonące ognisko i kompletne dotlenienie organizmów świeżym powietrzem. Wróciliśmy koło 22 godz. gdy słońce dopiero podejmowało decyzję o zachodzeniu. Następnego dnia obudziłam się z doskwierającym bólem mięśni pośladkowych co wprawiło mnie w niemałe zdumienie. Czyżby te dwa przykuce na łonie przyrody w celach zupełnie naturalnych oraz dwa wejścia na pagórek podziałały jak przynajmniej godzinny callanetics albo inne, kompletnie mi obce wymachy. Jeszcze aktywaność moich kończyn przejawiła się w dociskaniu przez 1,5 godz. gazu wymiennie ze sprzęgłem i hamulcem w drodze powrotnej ale to przecież takie całkiem nic...
jestemszczupla
27 maja 2010, 21:22taka przyroda!!!!!! kosmiczna normalnie :) ale ugrzęźliście nieźle :D niezwykłe miejsce do życia, baaardzo pobudzające wyobraźnie :)
joanna1966
25 maja 2010, 23:56dziwny kraj ta Islandia...księżycowy taki...myślę, że spodobałoby się mi, a jak jeszcze i wieje to całkiem jak w domu:) jak wieje to mam ciśnienie w normie:) Wiesz co Tomberg, nieładnie, obudziłaś we mnie tęsknotę za kiełbaską z ogniska nawet takiego paletowego:))) Fajna z Was majowa ekipa:)
mamigora
25 maja 2010, 23:00Łał...co za Camel Trophy , Tomberg!! Super zdjęcia!! A Ta pani przed Mają to z daleka skóra żywcem zdjęta ze mnie i włosy moje, rude (sprzed 2 lat może;) mam klona chyba:)
jestemszczupla
25 maja 2010, 15:05że na skutek błędów jest panika totalna ;-)
aganarczu
25 maja 2010, 12:41hhehe te fikusne buciuki mialam 2 raz w zyciu na sobie. Po zakonczeniu szkoly powedrowaly do kartonika i znowu beda czekac na jakas okazje :-)