Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
1 dzień orbitrek


Witajcie!

No to startujemy. Z wagą 79,8 kg (dobrze, że jeszcze nie 80!) przy 172 cm. BMI 27. Mam 6 kg nadwagi. Czy dużo, czy mało - dla mnie dużo, bo to tylko o 2 kg mniej od mojej najwyższej wagi w życiu. 

Obudziłam się dziś z myślą, że nie dam rady, nie idę na żadną dietę. Świadomość, że znowu nadszedł czas żeby się głodzić przyprawiała mnie o wewnętrzne skurcze. Pomyślałam nawet, że może zacznę kiedy indziej, na przykład od jutra. 

I naszła mnie straszna ochota na pączka z nadzieniem pistacjowym z biedry. Albo te lody pistacjowe Zielonej Budki.

A potem przypomniała mi się dzisiejsza noc. Źle dziś spałam. Może to przez pełnię księżyca, a może przez to... że wczoraj wyżarłam ostatnie zapasy słodyczy. Bo czułam, że jak zostawię chociaż kosteczkę czekolady to już nie będzie to.

No i miałam za swoje... Najpierw nie mogłam zasnąć i wędrówki na siku co pół godziny. Pomiędzy nimi oczywiście picie wody, bo umierałam z pragnienia.

A gdy już zasnęłam, to obudziłam się jakoś przed piątą mokra i zlana zimnym potem. Trzęsąc się z zimna pod mokrą kołdrą próbowałam jeszcze trochę pospać, zanim zadzwoni budzik do pracy.

Ech. Pewnie jest to argument, żeby zacząć dietę. Tylko czemu tak mi się nie chce. W zeszłym roku miałam powera, zrobiłam sobie badanie krzywej cukrowej i wyszła mi nietolerancja glukozy. Od razu zaczęłam walczyć.

W tym roku mi się naprawdę nie chce. Zdrowy rozsądek podpowiada, że to ostatni moment by coś zmienić. Żeby nie zachorować na cukrzycę. A ja się czuję jakby mi było wszystko jedno.

Nawet nie mam obmyślonej diety. Nie chce mi się liczyć kalorii ani ograniczać czegokolwiek. 

Postanowiłam, że zacznę od ćwiczeń i zapisywania tego, co jem. Odkurzyłam orbitreka, który kupiłam parę lat temu i służył mi głównie za wieszak na ubrania. Postanowiłam, że od dziś będę ćwiczyć na nim codziennie przez 100 dni, i zobaczę czy to coś da.

Zmuszenie się do ćwiczeń było trochę katorgą. Ostatnio mam bardzo mało ruchu. Tzn. jakoś od listopada zalegam na kanapie. Prawie codziennie drzemka na minimum 2 h po obiedzie. Jakbym zapadła w sen zimowy. 

Dzisiaj to zmieniłam. Wypiłam ocet jabłkowy przed obiadem, żeby mnie po nim nie ścięło. I poćwiczyłam pół godziny na najmniejszym poziomie i tempem jakim dałam radę. Czyli bardziej chodząc niż biegając. 

A co dzisiaj jadłam? Nie głodziłam się, wjechało:

owsianka na mleku z mrożonymi brzoskwiniami i orzechami włoskimi,

bułka żytnia z masłem orzechowym i jabłkiem,

pizza donatello kurczak i pieczarki - połowa,

bułka żytnia z mozarellą light, olejem z dyni, do tego pomidorki koktajlowe, papryka, por, oliwa z oliwek.

Podsumowałam w fitatu, wyszło 2200 kcal. Dużo, ale na pewno mniej niż jadłam dotychczas.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.