Słowo się rzekło...dziś rozpoczynam swoje zmagania z Ewką. Rozpoczynam od pierwszej płyty, przejdę 4 tygodnie, 4x w tygodniu, później wskoczę na wyższy poziom. Plan ambitny, zapał jest, jak będzie z wykonaniem ... tu już nie jestem taką optymistką. No bo....w piątek udałam się na poszukiwania jesiennych butów, w których nie prezentowałabym się jak kurczak na rożnie, no masakrycznie....ofkors zamiast butów i zimowej puchówki wrociłam do domu z kolejną mięciutką, cieplutką, grafitową bluzunią...tak, była ona niezbędna w mojej szafie . Ale właśnie wyczaiłam na stronie Baty zaje..iste buty i pognałabym po pracy je oblukać na żywca, no ale to co najmniej godzina później w domu i ćwiczenia szlag by trafił ( dziś jestem na obcasach a nie w trampkach to nawet jeszcze dodatkowe 30 minut). Co robić, panie premierze?!
Tak wogóle to stojąc przy kasie w jednej z sieciówek (taa, byłam z dziecięciem moim, która zamiast z plecakiem do szkoły też wyszła z bluzą, i też była ona niezbędna...) stwierdziłam, że boję sie kolorów....jeśli coś nie jest czarne, szare, grafitowe, granatowe lub białe (to taka extrawagancja z mojej strony) to i tak tego nie kupię. w swej obsesji doszłam juz do tego, że boję się nawet ciemnych brązów...to sie powinno leczyć...najlepiej elektrowstrząsami !
Weekend spędziłam leniwie, z kocem, kawą, ksiażką i gorzką czekoladą. Wczoraj pokusiliśmy się o spacer z PiW (raczej on szedł swoim tempem a ja za nim truchtem niczym japońska żona) na działeczkę. Musiałam sobie ukopać marchwii i pietruszki, bo przecież Pan sobie rączek nie pobrudzi...Ech ci faceci ! Załowałam tylko, że żużla nie było, bo ciepło i słonecznie w niedzielę, a za tydzień to deszcze mają być, więc troche słabo. Znów się wymarznę na stadionie, że mi sie odechce wszystkiego...No i niesympatyczne wieści nadzchodzą...Kasper, Ivesen i Zagar dostali się na przyszły sezon do Grand Prix, co skutkuje tym, że skład Stali nie pozostanie bez zmian. A szkoda, bo nareszcie ekipa jest zgrana i wie, o co kaman. Trzeba będzie się rozstać...
Właśnie delektuję się karmelową Inką, a właściwie rozgrzewam się, bo tradycyjnie już marznę w biurze niemiłosiernie.
Jadłospis na dziś :
I - twarożek, jajko po wiedeńsku w szklance, kawa
II - płatki ryzowe z pieczonym jabłkiem i miodem, kawa Inka
lunch - mix sałat z winegretem, 1/3 piersi z pergaminu paprykowego, 1/3 sera pleśniowego
obiad - pieczona ryba, surówka z kapusty kiszonej
kolacja - nie mam pojęcia : wędliny/warzywa, nabiał/warzywa
To by było na tyle. Nie przewiduję żadnych ciast, ciastek, ciasteczek, nie przewiduję podjadania. Jedyna rzecz dla ktorej mogłabym zgrzeszyć to mix pieczonych w piekarniku dyni, papryki czerwonej cebuli i czosnku...przepis i podstawa do zupy dyniowej od Agujan, ostatnio nie doczekała się zupa wykończenia, ponieważ wyjadlam cała bazę. Mmmm uwielbiam, lepsze to niż czekolada. No ale dyńka siedzi na balkonie, nie ma nikogo, kto by mógł mi ją rozkroić ! Trudno, jak mnie przyszpili to sobie jakoś poradzę.
Wracam do pracy, w perspektywie - w środę mam 3 godzinną sesję u stomatologa, więc muszę nadgonić biurowe, coby pani pryncypałka nie marudziła, że nic nie zrobione a ja na urlopie! Poza tym liczę na bonus (pewnie jak zwykle się przeliczę).
Agujan
1 października 2012, 22:00i powtarzam pytanie Barbry - jak dialog z Wolfem ????
Agujan
1 października 2012, 21:59Przypomniałaś mi o dyni, jutro zrobię na bank :) A co do kolorów to jak bym czytała o sobie. Terapeutycznie od jakiegoś czasu wstawiam czerwień, fiolet i amarant ale większość mojej szafy to szarobura bezpieczna masa ...na wet nie szaro bura tylko w większości czarna :(
barbra1976
1 października 2012, 14:28zrobilas juz tatoo? patrze na ten z awatara i mnie powala kolejny raz na kolana...
majarzena
1 października 2012, 14:15Trzymam kciuki!