Jestem załamana. Znów mam doła. Samopoczucie coraz gorsze. Do tego stałam się kłótliwa. W poniedziałek obraziła sięna mnie jedna znajoma - ona zawsze zarzuca focha i bierze wszystko do siebie, to fakt. Moze i odpowiedziałam coś obcesowo ale ja naprawdę nie mam ochoty rozkminiać życia o godzinie 6:45!
Dziś zaliczyłam kłótnię z socjalnikiem, on uważa się za niewiadomoco, bo studiował psychologię...Od kiedy apisałam sięna wycieczkę, spotykają mnie z jego strony niewybredne żarty. Czasem żartowałam, czasem milczałam. Ale dziś przegiął : przylazł z tym okropnym uśmieszkiem i spytał, czy mojemu mężowi nie będzie przeszkadzało to, że będzie w pokoju z 7 kobietami...no i zaczęło się...Ja naprawdę go nie lubię, to taki mały okularnik z wybujałym ego, uważający sie za macho i super kochanka, zawsze wszystko najlepsze, on taki super a jego zona dzwoni do niego spytać, czy moze sobie banana kupić!Boszzzz, ja oszaleję.
Wczoraj u endo naczekalam sie 1,5 godziny na wizytę, później pani doktor powiedziała mi, ze wynik TSH mam ok i nie będzie mi nic zmieniać, mam sobie żeńszeń pobrać. Moje argumenty kwitowała : moze stres, moze ginekologicznie, może cośtam...W końcu przyznała mi rację : starsi ludzie lepiej się czują gdy ich TSH znajduje się blizej wyższej granicy, młodsi - gdy koło dolnej granicy. A ja wiem, ze dobrze się czułam, gdy miałam TSH=0,78 ! I włosy też mi nie wypadały. W końcu ustąpiła, zmieniała dawkę na 7x100 mg. Zobaczymy.
Poza tym żoładkówka ustąpila prawie (tzn. biegunka), dalej jednak boli mnie brzuch i zbiera mnie na wymioty. Ale jeść mi sie chce. Wczoraj pobiłam już rekord wszystkiego : zjadłam pierogi ruskie okraszone filetami śledziowymi w sosie salsa! Szok, nie?! ale to było dobre.
Sezon grypowo-przeziębieniowy rozpoczęty, od wczoraj z katarem.
Plany jedzeniowe :
I - otręby i zarodki z maślanką pieczone jabłko, kawa z mlekiem
II - jogurt naturalny, musli kokosowe, wielka brzoskwinia
lunch - kalafior po indyjsku, 2 paluszki rybne
obiad - paluszki rybne, surówka Coleslow
kolacja - jajo, wędzona ryba, twarozek, warzywa.
Ruchu nie ma niestety. Ja zwariuję! Nie potrafię się zmobilizować! Niestety. I to jest załosne.
rozaar
14 września 2011, 09:48Czyżby jakaś depresja jesienna?Wczoraj wieczorem dowiedziałam się,że mój mąż jednak nie przyjedzie.Ironia losu.