Wróciłam z urlopu. Niestety. Przyjście do pracy przyplaciłam bezsenną nocą, bólem brzucha i rzyganiem w kibelku.... stres. to znak, że powinnam zmienić pracę. Urlop też nie zaczął sie różowo : byłam przekonana, że pani kiero wie o moim urlopie. Poszłam w piątek ok 12stej z kartą urlopową a ona oczy zrobiła....No cóz, nie wiedziała, zrobiła się zadyma...być może moja wina, z drugiej strony : plan urlopów, który zatwierdziła. Cóż sprawa się rozbija o to, że zastępuję na papierze 1 osobę a w praktyce zastępuję 2 osoby (koleżankę z pokoju - a ona brała urlop tak jak ja). wojna była o to, że nie może być tak, że nikogo w naszym biurze nie ma... A szkoda gadać... Później na imprezie sobotniej dostało mi się, bo powiedziałam, że nie chcę jechać na Woodstock z kolegą, który jest niewidomy....Nie chcę bo sama w tym tłumie się gubię i muszę się pilnować a tu jeszcze odpowiedzialność za kogoś, kogo trzeba prowadzić, kierować, pilnować...Ktoś mi przywalił, ja nie pozostałam dłużna...koniec końców tą znajomość mam już z głowy.
Pogoda jaka była nad morzem to każdy wie...lało, lało, łało.... Na 2 tygodnie dosłownie 4 dni słońca. Nie wyleżałam się, jestem blada....Porażka. Jutro postaram się dodać jakieś fotki z urlopu.
Dieta też masakrycznie, może nie tyle słodyczowo, bo tylko 2 gofry, 3 razy lody (ale za to czekoladowo-marcepanowe - dla mnie hit lata!) co raczej objętościowo dużo jadłam. Mało wody piłam. W pierwszym tygodniu nawet biegaliśmy na stadionie miejskim (ja 5x400 metrów), w drugim daliśmy spokój, w słoneczne dni trochę pływałam ale woda lodowata. Poza tym już nie wezmę urlopu w lipcu.
Teraz wdrażam się w normalny tok pracy i życia. znów na baczność (dziecko jeszcze u dziadków więc to baczność takie na pół gwizdka), znów wkurza mnie PiW, znów wkurza mnie wszystko. Nie mogę się dogadać z nim, nic nie jest takie jak bym chciała. Staram się poukładać to życie, przewartościować..., wszystko mi przeszkadza. Dobra nie truję już, bo to nie ma sensu...jak się dowiuem o co mi chodzi to niewątpliwie zamieszczę to w pamiętniku. póki co nie rozumiem samej siebie.
Od jutra jadłospis i powrót do normalności. Bo waga jest bezlitosna.