No to nam zrobili niespodziankę. W Szkocji Wielki Piątek nie jest świętem publicznym, więc nie przysługuje wolne, chyba, że ktoś weźmie urlop. W obecnej firmie puszczali nas zazwyczaj do domu 1-2 godziny wcześniej i się cieszyłyśmy. A tu dzisiaj nasz dyrektor zarządzający musiał być w super humorze, bo stwierdził, że jeśli się ze wszystkim wyrobimy, to możemy jutro nie przychodzić (zapłacone jednak będziemy miały jak za święto państwowe). Toteż się wyrobiłyśmy i dzisiaj o 16:00 rozpoczęłam dłuuuugi weekend (bo poniedziałek jest już świętem państwowym) .
Ze śpiewem na ustach przygotowałam podwójną porcję na serniki, rodzinka pomogła. Jeden mniejszy obiecałam do pracy na wtorek, a drugi mniejszy wezmę na zbiórkowy podwieczorek. Kilka miesięcy temu sprzedałyśmy dom i kupiłyśmy nowy w całkiem innym regionie Szkocji, w malutkiej wiosce. I chyba dobrze trafiłyśmy, bo wychodzi na to, że wioska ta super "community spirit". Kilka dni temu wszyscy dostali ulotki, że w sobotę wielkanocną odbędzie się składkowy Daffodil Tea (żonkilowy podwieczorek). Podobno ma być też wystawa miejscowego rękodzieła i sztuki. No więc zdecydowałyśmy, że pójdziemy, a z pustymi rękami nie wypada. Trochę się obawiam, czy mój sernik będzie tubylcom smakował, bo oni tu wszystko robią bardzo słodkie z tonami lukru, a ja raczej zmniejszam ilość cukru w każdym przepisie. No i trzeci sernik zostaje dla nas na święta. Może jutro szarpnę się jeszcze i zrobię babkę (a później przez miesiąc będę wchodziła na wagę z zamkniętymi oczami ).
Na poważnie, nie chcę, żeby ta dieta stała się dla mnie i moich bliskich karą za grzechy. Spróbuję wielkanocnych specjałów ale postaram się zwiększyć dawkę ruchu i zmniejszyć porcje.