Odkąd pamiętam zawsze w sytuacjach stresowych (patrz: sesja egzaminacyjna ) w zależności od stopnia stresu miałam problem z jedzeniem. W łagodnym stresie pomagało mi jedzenie dużych ilości słodyczy, natomiast w ekstremalnym stresie miewałam dni że nie mogłam przełknąć nic poza jogurtem pitnym.
W czerwcu tego roku skończyłam studia i zaczęły się 3 miesięczne wakacje przed podjęciem pracy w październiku na stażu podyplomowym. Wszyscy zawsze powtarzali mi że "skończysz studia i skończysz się tak stresować". Niestety tak się nie stało. Z skończeniem studiów zawiesiłam karnet fitness - przez cały rok akademicki ćwiczyłam po kilka razy w tygodniu, więc małe grzeszki jedzeniowe jakoś dawały radę wówczas kompensować. Do tego przez całe wakacje towarzyszyła mi ta łagodna wersja stresu - pod koniec września czekał na mnie lekarski egzamin końcowy, zaczęliśmy z chłopakiem planować nasze wesele czemu towarzyszyła dosyć mało przychylna reakcja moich rodziców na wieść że nie odbędzie się ono w moich rodzinnych stronach lecz trochę dalej. Do tego też musiałam słuchać nonstop wywodów moich rodziców dlaczego nie chcemy zamieszkać z nimi w jednym domu i co oni zrobią beze mnie na starość. No i na domiar emocji w sierpniu zmarła moja ulubiona Ciocia.
Przez cały czas mogłam liczyć na oparcie mojego najlepszego na świcie narzeczonego, jednakże pocieszenia szukałam dodatkowo też w ciastach, gofrach i słodyczach. Dosyć szybko, bo w 2 miesiące przytyłam 5 kilogramów.
No i dorobiłam sobie tym kolejnego stresu, bo w maju jest mój ślub i przydałoby się zacząć umawiać na przymiarki sukien Zamiast się cieszyć tym faktem, to jestem na siebie cholernie zła.
Ale nie poddam się, pomimo że nie jestem może obecnie w najlepszej psychicznie formie. Wróciłam już na siłownię - bardzo mi pomaga w redukcji stresu, jak ćwiczę mam uczucie że "mogę wszystko". Do tego postanawiam zmienić mój sposób żywienia:
1. Po pierwsze ograniczyć słodycze do 1 małego, ale dobrego kawałka ciasta w tygodniu.
2. Po drugie zacząć ściśle liczyć kalorie do limitu dziennego ok. 1400-1800 kcal.
Widok coraz to mniejszych liczb na wadze z pewnością też poprawi mi humor.
WIĘC
Musi się udać, nie ma innej opcji
Katrain
1 listopada 2018, 22:25Pewnie, że musi się w końcu udać. Niestety w podobny sposób reaguję na stres ;/ Powodzenia :)
szarlotka93
1 listopada 2018, 22:43Dziękuję i również życzę wytrwałości w przezwyciężaniu tego okropnego nawyku zajadania stresu! ;)
Katrain
1 listopada 2018, 22:45Może zamiast go zajadać lepiej go wypocić ;)
vicugna
1 listopada 2018, 21:06Ja tak zajadałam stresy na pierwszym roku. I waga w normie poszła się... :D trzymam kciuki, żebyś wytrwala w diecie i spokojnych przygotowan do ślubu! :)
szarlotka93
1 listopada 2018, 22:03Dziękuję za wsparcie :) U mnie też na pierwszym roku było najgorzej z zajadaniem stresu - jadłam po jednej tabliczce czekolady dziennie i wtedy osiągnełam mój rekord życiowy tj. 78kg.
Berchen
1 listopada 2018, 20:43stres jest przyczyna wszelkiego zla, zycze ci duzo relaksu i sukcesu, powodzenia.
Wiewiorka85
1 listopada 2018, 20:29Widzę, że na stres podobnie jak u mnie jest najlepsza dawka cukru w postaci słodyczy :P Siłownia i Twoje nowe zasady na pewno pomogą, tym bardziej, że na cel składa się też dobra prezencja na ślubie. Więc masz o co walczyć. Musi się udać - musimy być systematyczne i cieszyć się z każdego grama mniej na wadze :) Ja biorę udział dodatkowo w wyzwaniach. Na siłownię chodziłam co drugi dzień na 1,5h. Najlepsze wrażenie zrobił na mnie orbitrek. Teraz kupiłam do domu i zrobiłam mini siłownię. Staram się jeść mniej i póki co kilka dni daję radę. Chciałabym zmienić swoje ciało, bo tak naprawdę mam 33 lata i nigdy nie osiągnęłam wymarzonego celu. Ciągle tylko coś chcę i marzę - pora to zrealizować! Powodzenia !!!! :)
szarlotka93
1 listopada 2018, 20:51Zgadzam się w 100% - systematyczność to klucz do sukcesu. U mnie problem jest jeszcze z łatwym poddawaniem się po małych porażkach, ale teraz nie zamierzam się poddawać. Również życzę powodzenia w drodze do wymarzonej wagi !<3