Powolutku wracam do rzeczywistości.
Jutro powrót do pracy więc optymistycznie nastawiona na zwiększony ruch moich bioder. Tak się czasami zastanawiam ile ja kroków codziennie zrobię podczas mojego 8 godzinnego zaiwaniania po firmie???
Mam nadzieję, że wystarczającą ilość aby spalić świąteczne żarcie. Wczoraj wieczorem oglądając DVD stwierdziłam... teraz już kończę, OD JUTRA DOŚĆ więc szybciutko jeszcze biała kromeczka z szyneczką, odrobina mięska z obiadu, jeszcze kęs karpika i może ze dwa cukierki a na koniec drink (którego niestety do tej pory nie wypiłam, bo już mi się nie zmieścił).
A dziś rozpoczęłam dzionek przy zielonej kawusi
i małym szejku
przyznam wam bez bicia, że smak praktycznie żaden rewelacyjny, no i jakoś go zmęczyłam. Ach piłam i jadłam już gorsze rzeczy.
Postaram się wytrwać w spożywaniu tego "przysmaku" aż dna nie zobaczę. Zachciało mi się powtórzyć postanowienie sprzed kilku lat gdzie to do 42 kg doszłam, teraz będzie mi na pewno o wiele ciężej ale z 50 kg też będę w niebo wzięta!!!
Więc moje kochane VITALIJKI głowisie do góry i już nie ubolewamy nad świątecznym obżarstwem.
PAPA