Dziś gnany przemożną chęcią przetestowania nowej wyciskarki do owoców w różnych zastosowaniach, postanowiłem zrobić domową chałwę. Taki mi się eksperymentator załączył. Przepis podsunęła w poprzednim wpisie Pati – w sumie banał: podprażyć sezam i zmielić z jagodami Goji. Rękawy w górę i do dzieła… jak się okazało, na własną zgubę. Ukręciłem sobie chałwowe Waterloo.
Zaczęło się od tego, że za mocno zrumieniłem sezam i stał się gorzkawy. Przepis uczciwie przed tym ostrzegał, ale myślałem że jeszcze nie dość… No trudno, pierwsze koty za płoty, doświadczenie kosztuje – pociągnąłem temat dalej.
Potem machina w ruch. To co wypluła nijak nie przypominało pasty, tylko suche trociny, w dodatku zbyt słabo przemielone. Trzeba było zrobić kilka przebiegów. W pewnym momencie drobne wióry przykleiły się do ścianek poza zasięgiem ślimaka i tam zostały. Trzeba było ślimaka wyciągnąć i oskrobać z wiórów, oczywiście przy okazji siejąc nimi po stole i podłodze w kuchni jak confetti na weselu. W tym czasie z lejka na sok zaczął zdradziecko wyciekać olej odsączony z ziarenek (po co używac dołączonej zatyczki). Ponieważ właśnie obracałem komorę, olej z malowniczym rozbryzgiem ozdobił jeszcze większą część kuchni. W dodatku i tak było go za mało, żeby po dodaniu go do wiórów przestały być suche.
Ale to wszystko nic. Największym błędem było wrzucenie jagód Goji. Do misy trafiła mniej niż połowa tego co wsypałem, za to większość osiadła na wewnętrznych wypustkach wyciskarki w postaci bardzo gęstego kitu. Szorowałem to chyba z pół godziny różnymi narzędziami – zaczynając od drewnianej łopatki a kończąc na szczotkach różnego kalibru i twardości. I to mimo tego, że przytomnie zalałem do od razu wodą. Masakra.
Po usunięciu skutków kataklizmu przyjrzałem się powstałemu półproduktowi i dalej był za suchy. Spróbowałem – w smaku ani dobre, ani niedobre, takie nijakie. Wlałem trochę wody ze stewią, wymieszałem, powstałą pastę rozsmarowałem na folii alu i do lodówki. Efekt widzicie na zdjęciu
Łączny koszt zdobycia tego cennego doświadczenia: paczka sezamu za 7 zł i półtorej godziny "rzeźby w g...". Duże straty materiału i nerwów. Nigdy więcej domowej chałwy! Chyba, że kupnej. Dobrze, że maszyna przetrwała. Wniosek: bardziej uważać co się wyciska, nie wszystko pójdzie gładko.
Na osłodę zrobiłem sobie znów soku takiego jak ostatnio. Wióry z jabłek, marchwi i pomarańczy wykorzystałem do mufinek owsianych. Dobre!
A w ogóle to nie pamiętam, kiedy ostatnio stałem tyle ciągiem przy kuchni. Powoli to oswajam.
Wiosna122
16 października 2014, 10:18o prosze jaki kucharz :DDD
strach3
16 października 2014, 13:57Skromny kuchcik na razie, ale kto wie, może się rozwinę ;)
Mileczna
16 października 2014, 09:54No Panie Stachu opowieśc trzyma w napięciu do ostatniego okruszka ...thriller istry :) Za to mufiny niczym z bajki o kopciuszku :)
Mileczna
16 października 2014, 09:54oczywiście wtedy jak już był księzniczką :)
kronopio156
15 października 2014, 21:41Wyobrażam sobie Ciebie w akcji;-))) To musiał być widok!;-)) Podziwiam za cierpliwość:-)
strach3
15 października 2014, 21:50No, prawie jak z bajki Sąsiedzi, tej kultowej czeskiej :)
kronopio156
15 października 2014, 21:52Alez oni irytujący byli!:D dwie pierdoły, które o dziwo o własne nogi się nie pozabijały;-))
strach3
15 października 2014, 21:57Ja ich zawsze podziwiałem za niespożyte pokłady determinacji i kreatywności :) Na takie pomysły jak oni bym w życiu nie wpadł :D
kronopio156
15 października 2014, 22:00Hahahha, fakt, tego imnie można odmówić:D Uparci do tego,że hoho;-)
Mirajanee
15 października 2014, 21:14Powiem ci, ze mimo wszystko ta twoja chalwa wyglada dla mnie baaardzo apetycznie *__* Moze dlatego, ze lubie desery o tego typu konsystencji. Takze nie ma tego zlego, co by na dobre nie wyszlo. Milego wieczoru :) Chcialam tez sie lekko wytlumaczyc - ostatnio mam malutko czasu na wchodzenie na laptopa, jednak zawsze staram sie sledzic twoje wpisy. Takze mimo braku oznaczenia aktywnosci w formie komentarza - jestem i niecierpliwie czekam na twoje dalsze poczynania ;) Pozdrawiam serdecznie.
strach3
15 października 2014, 21:20A witaj, dawno Cię nie było :) Gdybym nie prażył sezamu zbyt długo przez co stał się gorzki, chałwa byłaby ok. Tylko babrania strasznie dużo nawet jak na kupną pyszną chałwę, z którą ta pod względem smaku nie może się równać. Ale ok, spróbowałem, nie żałuję, więcej nie powtórzę i chciałem się tym podzielić ku korzyści i uciesze znajomych :)
Magdalena762013
15 października 2014, 08:40A widzisz - piszesz o kucharzeniu, od razy kobiet wiecej sie odzywa:). Przeklenstwem wielu kobiet jest sprzatanie po gotowaniu, wiec Cie rozumiem:)
curly.wirly
15 października 2014, 08:34Hihihi hahaha to coś jak ja w kuchni, nie martw się :D Tam w przepisach od Pati były jeszcze 'zdrowe domowe cukiereczki'..... Zrób je pierwszy, bo ja miałam je w planach i teraz się boję ;o)
strach3
15 października 2014, 08:35Wypuszczasz mnie na królika? ;)
curly.wirly
15 października 2014, 08:47skoro masz już pewne doświadczenie i tak przyjemnie o nim piszesz... dlaczego nie ;) Na chałwę też miałam chrapkę, ale teraz już mi nieco przeszło...
strach3
15 października 2014, 09:00Gdybym nie zepsuł sezamu, pewnie byłoby dobre, ale na pewno nie tak jak oryginalna, no i zdecydowanie za dużo babrania jak dla mnie. Jak coś jeszcze zrobię innego to napiszę.
curly.wirly
15 października 2014, 15:22Hihi, ja myślę, że to nie problem z przepisami tylko z umięjętnościami kulinarnymi ;) Ale jak to ktoś wcześniej napisał - doświadczenie czyni mistrza :) Dobrze, że Strach przeciera nam szlaki i zdaje relacje (bo wiadomym jest, że na cudzych błędach najlepiej się uczyć) :))))))
strach3
16 października 2014, 09:38Cukiereczki odpadają, tam też jest sezam i do tego daktyle. Skupię się na razie na owocach i warzywach.
pitroczna
15 października 2014, 08:15za sam zapal i uparte proby naleza sie brawa ;) a chalwa - moze i nie wyszla, ale jestes bogatszy o nowe kulinarne doswiadczenie ;)
strach3
15 października 2014, 08:36Właśnie tak to widzę - porażki to etapy na drodze do celu.
LittleWhite
15 października 2014, 04:51Blender lepiej się do tego nadaje :)) Ale sporo czasu to zajmuje i tak. U mnie większą porażką jest masło orzechowe, blender nie radzi sobie z mieleniem orzechów do tego stopnia aby powstała z nich idealna pasta a nie dodaje się żadnych płynów. Chyba naprawdę trzeba mieć "niezłą kosę". Z sezamem (chałwa, tahini) jeszcze jako tako idzie
strach3
15 października 2014, 07:42W blenderze kiedyś robiłem masło migdałowe. Blendowałem jak wściekły aż dym szedł, ale wióry i tak były za grube i suche, musiałem dolewać wody. 1 cm masy na dole blendera (pod śmigłem) ubijał się na podeszwę i trzeba było co chwila rozkruszać, no i potrząsać w trakcie non stop aby śmigło miało co ciąć. Ale koniec końców to nie dla mnie - za dużo tłuszczu, a jak już to wolę zjeść sezamki albo chałwę.
LittleWhite
15 października 2014, 12:32Tego "stacjonarnego" blendera strasznie nie lubię :D Myślę o ręcznym. Spokojnie sobie manewruję, no tylko długo schodzi. Masło orzechowe robiłam w taki sposób kilka godzin (chwila blendowania a większość to odpoczynek aby go nie zajechać), tak że poddałam się i kupuję raz na ruski rok to masło