Cześć i czołgiem!
Kurczę, nie wiem, od czego zacząć, jak zwykle ostatnio. Bo odkąd wróciłam do treningów personalnych z jedynym mającym na mnie jakikolwiek wpływ trenerem, cardio przed pracą i do trzymania michy sztywniutko, hormony szczęścia pozwalają mi nawet nie irytować się mrozem za oknem...
Ale boję się, że to schemat zaburzeniowy, że całe moje życie będzie wielką sinusoidą żywieniowych wynaturzeń, od ortoreksyjnych, przez anorektyczne po bulimiczne kompulsy. Że całe życie będę docinać na lato i obrastać w sadełko na zimę. Nie marzy mi się ani wyżyłowana sylwetka, ani góra słodyczy, jedyny cel na najbliższy czas to nauka intuicyjnego odżywiania i bycie nieustannie aktywną, nie tylko na treningu, ale i w codziennym życiu. A co wyjdzie w praniu, zobaczymy.
Nie wiem, ile kalorii jem, na pewno bardzo dużo, jedyne, co znam, to gramatury poszczególnych komponentów posiłków i póki co nie kusi mnie, żeby liczyć z tego wartości odżywcze - jak w ten sposób podchodziłam do rozpisek od poprzednich trenerów, to prędzej czy później zaczynała się kombinatoryka i "tutaj ujmę, tam dołożę, ups, opierdzieliłam pół kilo ciastek".
Rowerek stacjonarny stał nieruszany w poranki w dni robocze, wiedza, że cardio na czczo jest najefektywniejsze wcale nie pomagała mi budzić się pół godziny wcześniej, żeby na nim pokręcić. Musiałam zapłacić żeby kazano mi to zrobić, żeby wreszcie się zmotywować, co to za ułomność silnej woli to nie mam pojęcia .
Ale cóż, mimo kupy rozterek i natłoku myśli o tym, jak drugi raz nie dać się zwariować, od tygodnia unoszę się metr nad ziemią. Tylko pytania, po cholerę mi ten trener skoro mam już dwuletni staż na siłowni i radzę sobie z ćwiczeniami, czasem mnie na nią sprowadzają. Ale czy to nie jest tak logiczne, jak to, że można pomalować sobie paznokcie w domu lakierem za piątaka, ale skoro nas stać na wizytę w salonie, to dlaczego by z tego nie korzystać? Poza tym, jak to skwitowała moja mamusia: "No po coś Bóg i tych trenerów stworzył, nie?"
O, i macie kluski ziemniaczano-brokułowe z kotletami z cielęciny na koniec, żeby chociaż jedno zdjęcie broniło się urodą fotografowanego obiektu (ach ta kokieteria...)
MirandaMarianna
3 marca 2018, 17:01Masz piękną figurę. Nie chudnij tylko stabilizuj już. I zapisz się może dwa razy w tygodniu na jogę . Moim zdaniem jedyne czego ci teraz brakuje to balans psychiczny i wyciszenie organizmu po tym ogromnym wyczynie odchudzania.
silene_1310
3 marca 2018, 18:06Masz stuprocentową rację jeśli chodzi o balans. Ale chyba szybciej znajdę go pod sztangą niż na jodze, na którą raz się już wybrałam i zostałam tak skrytykowana za używanie rękawiczek żeby mi się spocone łapki nie ślizgały po macie, że zakłócam przepływ energii i takie tam dyrdymały, że zrobiłam pozycję psa odwróconego dupą i wyszłam :D.
Martulleczka
2 marca 2018, 22:03Jak Ty pięknie wyglądasz!
katy-waity
2 marca 2018, 20:33czasem trzeba miec nad soba bat;) ps. mimo tych zawirowan bardzo ladnie trzymasz figure (chapeau bas) niejedna osoba juz by wrocila do stanu wyjsciowego...
silene_1310
2 marca 2018, 20:36Dzięki :)! To wszystko przez ćwiczenia, jeść mogę byle jak, ale z byle jakich treningów to bym frajdy nie miała :D.