Dzisiaj bez zbędnego filozofowania dam znać, co u mnie.Na wadze 66,1 kg, czyli 2 kg poniżej zakładanego na początku odchudzania celu, do końca 3 tygodnie i 2 dni. W planie trzydniowy refeed począwszy od dzisiaj. Co to znaczy? Że przed treningiem zjadam dodatkowo owoce i podwajam ilość węglowodanów złożonych do II i III posiłku. Jestem już dziś po tych zabiegach i czuję się fenomenalnie, aż sama nie mogę w to uwierzyć. W to, że można się najeść nie do przeżarcia, a do satysfakcji. Nie do szoku cukrowego, a do wzrostu energii. Nie do wyrzutów sumienia, ale do komfortu z powodu pełnego brzucha. Nie ciastkami i bułkami, ale kaszą i jabłkami. Wreszcie z drugiej strony - że wcale nie trzeba się głodzić i nie dojadać, żeby czuć zadowolenie z siebie i swojego ciała. Przecież to takie oczywiste, wstyd mi, że nie wpadłam na to przez 22 lata swojego życia.
Dodatkowo zmieniłam pracę. I siedzę cicho na temat tego, że jeszcze dwa lata temu o tej porze byłam o 38 kilogramów cięższa. Rozkoszuję się uwagami typu: "A ty nie chcesz z nami zamówić pizzy? My jesteśmy grube, ale ty to chyba nie masz się co jedzeniem przejmować!".
Mileczna
28 czerwca 2017, 10:07z tego wszystkiego wychodzi dość trywialny wniosek ,że najważniejsza jest równowaga .... nie za dużo treningów ,ale nie za mało....jeść,ale nie za dużo..... I pizze czasem można - ALE tylko CZASEM I nie 100kg pizzy ,naprawdę dwa kawałki wystarczą
iw-nowa
26 czerwca 2017, 16:48Gratuluję sukcesu! Tego z podejściem do jedzenia chyba przede wszystkim, bo od niego się zaczęło, a reszta przyszła w naturalny sposób sama. A pewnie, że nie opowiadaj im, jak wyglądałaś, po co!? :))) A pizzy nie podskubuj tam :)