Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Ważenie nr 2


Od piątku do wczoraj rana byłam w Polsce. Codziennie podróż - najpierw pociągiem na lotnisko, potem przesiadka w Wawie, potem godzina autobusem do centrum Wrocławia (dłużej to trwa niż lot Warszawa-Wrocław hahahah), potem do rodziców do domu znowu pociągiem. No i w sobotę i niedzielę zjazd we Wrocławiu na uczelni, w poniedziałek najpierw do Wałbrzycha odebrać paszport, potem do Wrocławia na włosy i paznokietki (nom, mam miejsce gdzie chodzę już tyle lat, przyjmowali mnie nawet w niedzielę, jakoś nie umiem pójść gdzieś gdzie bym miała bliżej lub nawet taniej - ale czy lepiej i milej?). Tu duże wyrazy uznania dla mojej mamy, która mi pakowała żarcie wyjazdowe w pojemniki, dzięki czemu jadłam domowe posiłki kiedy byłam od rana do wieczora w biegu.

Nie jem wszystkiego tak idealnie z jadłospisu, znowu trochę opuszczałam bo nie byłam głodna / byłam zmęczona / byłam w podróży, albo innym razem zjadłam ciut za dużo, ale ogólnie staram się. Bo celując w księżyc i tak wylądujesz między gwiazdami lol. Poza domem zjadłam trzy razy: 1) bajgla z serkiem, łososiem i karmelizowaną cebulką w Espresso House kiedy szliśmy do kina (to jest taki skandynawski Starbucks), 2) przed wyjazdem na lotnisko wrapa z łososiem i jajkiem i jakąś (chyba) rukolą bo wcześnie rano byłam nieprzytomna żeby sobie sama zrobić śniadanie, 3) po przylocie do Wrocławia obiad w Dinette - makrelę z kaszą kuskus i jakimiś tam warzywami. Staram się wybierać jakieś małe zła :D Hmm, no nie wyszło aż tak źle.

Nauczyłam się w trakcie tego tygodnia żeby w kawiarni brać w miarę możliwości podwójne espresso zamiast flat white. Natomiast jeszcze nie umiem minusować cukru w tych maszynach z kawą. Płacę tam kartą, potem zaczynam przyciskać minus cukier, a ten już zaczyna nalewać. Może to się da zrobić po wyborze a przed płatnością. Muszę rozpracować ten mechanizm, bo w weekendy ze zjazdami jestem bardzo automatowo-kawowa. (kreci)

Powiem Wam, że zeszły czwartek to był dla mnie dzień przełomowy. Zaczęłam... jakby to powiedzieć po angielsku, "getting things done". Wykonuję rzeczy i nie sprawia mi to aż takiej masakrycznej trudności że np. zrobię coś prostego (np. zapakuję zmywarkę) i umieram na kanapie przez najbliższe kilka godzin. (halo, tak właśnie wygląda depresja). W ten dzień nagrałam dwa odcinki vloga, potem w trakcie tego szalonego weekendu jeden zmontowałam, a nie mogłam tego zacząć przez poprzednie dwa miesiące. Tak więc dobra dieta już powoli zaczyna działać. Chociaż poprawa zdrowia to oczywiście znacznie dłuższy proces. 

Aha, udało mi się oficjalnie zakończyć zimowy semestr, załatwić całą papierologię itp.

POMIAR nr 3 (waga z poniedziałku, pomiary z dzisiaj, bo zgubiłam w Polsce centymetr):

65,1 kg (od poprzedniego: -0,5 kg / od początku: -1,1 kg) 

biust: 101 cm (-1 cm / -1,5 cm)

talia: 78 cm (-1,5 cm / -2,5 cm)

brzuszek: 87,5 cm (0 / -1 cm)

biodra: 104,5 cm (-0,5 cm / -0,5 cm)

udo: 63 cm (0)

łydka: 39 cm (-0,5 cm / -0,5 cm)

  • tracy261

    tracy261

    6 marca 2019, 20:01

    Czyli powoli wychodzisz na prostą :) Podziel się linkiem do vloga!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.