Wczoraj było mi tak smutno że od w zasadzie 2 tygodni waga dąży do 64,6 i nawet jak gdy przez 2 dni nie jadłam kolacji (bo w ogóle nie byłam głodna) i waga spadła na oficjalnym pomiarze do 64,3, to od razu wróciła "na miejsce" w ciągu 3 dni.
I mimo że widzę zmiany w swoim ciele, są już bardzo widoczne gołym okiem, zwłaszcza na brzuchu o poranku (zanim się napompuje żarciem), nogi są o wiele bardziej zbite, pośladki znacznie twardsze. Ćwiczę głównie modelowanie, chociaż jestem spocona jak po szybkim cardio. No ale czuję się ciężko.
Wczoraj byłam na zakupach i... nie zjadłam obiadu. Wyleciał mi z planu po prostu. Jak wróciłam do domu, było późno i już nie było sensu gotować, zjadłam trochę większy podwieczorek i kolację. Widziałam jakie pyszne lody ludzie jedli mmm ale nie skusiłam się. Wypiłam tylko americano z mlekiem bez cukru. Nie skusiłam się też na Łomżę u nas w lodówce chociaż mąż kupił dwie na wypadek gdybym jednak uległa. Owszem, nawet teraz po śniadaniu jestem trochę głodna ale trzymam to pod kontrolą. Wkrótce będzie II śniadanie, nie rzucę się na żarcie.
W każdym razie - dziś waga pokazała mi 63,8 :) Wiem że to odbije trochę w górę jak normalnie zjem, ale i tak to nagły spadek, organizm przełamał się żeby pociągnąć w dół, i ostatni raz ważyłam tyle 7 kwietnia! :)