No tak znowu dobrze to nie bylo po tym stąpnięciu na wagę, chociaż z drugiej strony zwazywszy wszystkie głupoty wyczynione w minionym czasie to przybytek 0,5 kg można uznać za blogosławieństwo, hehe.
Na razie waga stoi. Ja natomiast padam na ryjek. No i skusiłam sie na białe wino, ale w sumie to i tak plus (rezygnacja z piwa na rzecz wina, wow!). Poza butelka białego wina: 2 parówki drobiowe, kilka kotlecików z wczoraj (mielone miąsko, otreby, jajko, kiełki, cebulka, biały ser, mniam), wędzona makrelka, mały pudding z tapiocą (słodki, fakt, ale trudno), smażona pierś z kuraka i odrobina sałatki z tuńczyka (z puszki, z sosem chińskim, dlatego tylko dwa kęsy, dla smaka). Niestety, czasu na ćwiczenia nie znalazłam, ale jutro juz się zepnę.
Problem w tym, że trochę sobie pozwoliłam na lenistwo ostatnio i teraz mam tysiąc pilnych zleceń na karku. a fizycznie więcej niż 20-22 strony dziennie się nie da, a i to oznacza praktycznie 12 godzin pracy. Niestety, nasi klienci uważają, że prace naukowe produkuje się w fabryce. Tylko nie rozumiem, czemu potem są pretensje, hehe... Produkt fabryczny to przecież nie rękodzielo artystyczne, tylko właśnie produkcja praktycznie seryjna, tyle że w systemie produkcji elastycznej.
Notabene moje doświaczenia, że tak powiem "zawodowe" nasuwają mi mało fajne mysli na temat młodego pokolenia Polaków. To, że im się nie chce (powiedzmy, nie mają czasu) to ja rozumiem, nawet to, że zwracają się o pomoc do "fachowców" w przeddzień ostatniego dzwonka i oczekują, że ktoś im wysmaże dyplomówke albo magirkę w kilka dni, ew. tygodni, nawet to jeszcze..., ale fakt, że nawet materiałów nie zbiorą i nie dostarczą, a potem mają pretensje, że się do jakiejs pozycji nie dotarło (jasne, najlepiej jak zacznę kupowac wszystkie potrzebne ksiązki, primo w tydzień się okaże, że dokładam - i tak troche kupuję, ale tak w ramach rozsądku - a na dodatek miejsca nie mam, żeby cała tę bibliotekę składować).
i w ogóle, skoro ktoś zleca serwisowi pisanie pracy, to chyba nie liczy, że dostanie pracę na poziomie piątkowym, mimo wszystko, chociaż tak się serwisy reklamują. Do pracy piątkowej niestety niezbędne jest zbiertanie materiałów, czasami trwa to miesiącami, a ja mam w kilka dni zdobyć wszystko, wszystko przeczytać i jeszcze napisać genialną pracę, jakbym tylko tę jedną pisała. Tylko, że w takiej sytuacji nawet przy minimalnej stawce godzinowej taka praca powinna kosztować jakieś dziesięć - piętniaście razy więcej. Z tego jednak nasi kochani studenci nie zdają sobie sprawy i ich żądania są absolutnie nieadekwatne do oferowanej zapłaty. Ludzie u nas jednak nie mają szacunku do cięzkiej pracy umysłowej, jak rany.
A juz jak ktoś sieje defetyzm, bo promotorowi coś się nie spodobalo, albo dlatego, że debilna uczelnia stosuje skądinąd sprzeczny z prawem system plagiat.pl, a klient nie raczył uprzedzić o fakcie i na bazie cytatów(!!!!! zaznaczonych jako cytaty) praca zostala odrzucona, to cos mi się robi. Tylko pretensje, a jeszcze się jnie spotkałam z jakimkolwioek wyrazem uznania... jezu, wybrałam sobie chyba najbardziej wredny zawód pod slońcem... ale na razie nie mam koncepcji na lepszą opcję...
Nie musze brać urlopu, bo mogę jechać gdzie chcę i kiedy chcę, z laptopem pod ręką i blueconnectem, mogę przez cały dzien biegać i coś załatwiać, albo iśc do kina, a pracować wieczorem... Nie mogę narzekać, wyżyć się z tego da... Ciężej w wakacje, bo i mniej zleceń i ja bardziej luzacko podchodzę i sama sobie daję więcej wolnego czasu, zwłaszcza podczas pobytów w lesie czy u znajmoych... ale suma sumarum jest ok, tylko ten brak satysfakcji w senise, żeby mnie ktoś docenił, ech...