"Zrób jutro, co masz zrobić dziś. A jeśli uda ci się to odwlec do przyszłego tygodnia, tym lepiej dla ciebie." - Marian Keyes
"Nigdy nie odkładam na jutro tego, co mogę zrobić pojutrze." - Oscar Wilde
Niepotrzebnie obiecałam na początku, że będę zamieszczała wpisy codziennie... Wokół tego nieopisanego weekendu kręci się moja spowiedź drodzy czytelnicy (mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu zaglądnie mimo niesłowności autorki). Najprostszą wymówką niepisania jest to, że nie miałam mocy. Jeśli chodzi o samopoczucie, to większość soboty i cała niedziela były paskudne. Nie wyściubiłam nosa z domu i większość czasu spędziłam czytając lub oglądając filmy. W związku z tym nie posprzątałam mieszkania i nie poszłam na basen. Przyznam, że miałam wyrzuty sumienia, ale nie były one wystarczającą siłą żeby pobudzić mnie do działania. Wydaje mi się, że na tym kończy się moja lista grzechów. No dodać można jeszcze, że zrobiłam dzisiaj nie całe 3 tysiące kroków. Oznacza to, że jestem poważnie do tyłu w wypełnieniu mojego wyzwania w Grupie Wsparcia Premium (180 000 kroków w miesiąc). W rankingu plasuję się na 13. z 25 miejsc.
Teraz czas napisać coś o mojej diecie. Dzisiaj mija trzeci dzień odchudzania i w większości było świetnie. Przyznam, że jadłospis trzymał mnie w ryzach przez pierwsze dwa dni. Gdybym nie była na diecie, to pewnie do tej pory futrowałabym się słodyczami i innymi niezdrowymi przekąskami, nie mówiąc już o tym, że nie jadłabym pięciu posiłków w odpowiednich odstępach czasu... Tak na mnie działa spadek temperatury. Czasem myślę, że mój organizm próbuje się szykować do hibernacji na zimę, a przecież warstwy izolacyjnej w postaci tłuszczyku to mi nie brakuje...
Jak do tej pory, jestem najedzona i zachwycona wszystkimi nowymi przepisami. Nie brakuje mi soli, ponieważ nie używam jej już od ponad roku. Poza tym mogę wypić dwie kawy dziennie, a wisienką na tym dietetycznym torcie jest to, że mogę je pić z chudym mlekiem w stosunku pół na pół. Super jest też to, że mogę z umiarem używać stewii i ksylitolu do słodzenia. Nawet przed dietą nie stosowałam ich często, ale fakt, że nie są zabronione sprawia że nie czuję się osaczona. Do tej pory pamiętam, jak cierpiałam na diecie kopenhaskiej, gdzie dozwolona była tylko czarna kawa. Odliczałam dni do momentu kiedy wreszcie będę mogła dodać mleka. Stało się to chyba ważniejsze niż schudnięcie...
Dzisiaj zdarzyła się rzecz okropna. Znalazłam granicę smakową, której nie przekroczę więcej (mam przynajmniej taką nadzieję...) Na przekąskę miałam koktajl owocowo-warzywny (zmiksowany burak, jabłko, grejpfrut i ogórek). Nie pamiętam kiedy ostatni raz próbowałam czegoś równie ohydnego. Po pierwszym łyku miałam wrażenie, że odegram scenę z wymiotowaniem z Egzorcysty...
Zdecydowanie nadszedł czas na zmianę tematu... Dzisiaj miałam pierwszy trening z Vitalii i było super! Co prawda 8 minut biegania na początku rozgrzewki wydawało się pestką tylko na początku. Potem do głosu doszedł mój brak kondycji. Później już poszło z górki. Śmiać mi się chciało, gdy podczas biegu, co jakiś czas leciał komentarz typu "Nie poddawaj się!" lub "Dasz radę!". Na koniec dowiedziałam się, że spaliłam 187kcal, co jest równoważnikiem 5 kostek czekolady. Przyznam, że byłam z siebie dumna.
Zbliżamy się już do kończ poniedziałku, więc życzę Wam wszystkim dobranoc i (miejmy nadzieję) do jutra!
Pozdrawiam!