Nareszcie jakiś normalny dzień. Nic mnie nie bolało (o dziwo nawet gardło), nie czułam się jak gówno, byłam w stanie normalnie pracować. W biurze prawie nikogo nie było, ale i tak miło było sobie tam posiedzieć. Jutro jadę na godzinkę, może półtorej, zobaczę jeszcze, jak mi się będzie chciało.
Na dworze piekło, dzisiaj było ponad 30 stopni... Pojechałam do pracy w koszulce na bardzo krótki rękaw, nie dość że białej w kwiatki, to jeszcze uwydatniającą mój cellulit na ramionach. Ale miałam to w dupie, nie będę chodzić do pracy w worku pokutnym. W ogóle zaczynam powoli wchodzić w stare ciuchy – nie dlatego, że tak fantastycznie chudnę, a dlatego, że do niedawna byłam jeszcze bardziej utyta. Mam nadzieję, że już nigdy nie wrócę do tego stanu...
Po obiedzie zasnęłam na kanapie, ale w końcu wstałam i poszłam na spacer. Nadal było gorąco, ale i wietrznie, więc to mnie trochę uratowało. Słuchałam sobie wesołej muzyczki, w końcu wpadły hiszpańskie rytmy, a nawet Enrique. 😂 Ale skoro udało mu się wprowadzić mnie w dobry nastrój, znaczy, że zadziałało.
Śniadanie: na szybko, bo prawie się spóźniłam do roboty. 😂
Przekąska: surówka, żeby nadrobić wczorajszy brak warzyw
Obiad: jakaś dziwna kreacja, ale w sumie nie wypadła tak źle i smakowała lepiej, niż myślałam
„Kolacja”: truskawki i pomarańcze
Wot i wsio. W sumie jestem zadowolona, oby tak dalej. Może w poniedziałek wreszcie się zważę? Zobaczymy, jest jeszcze czas.
cholerah
19 maja 2022, 22:03Fajnie wyglądają Twoje posiłki, trzymam kciuki za trzymanie dietki.