Zrobiłam dziś dzień pomiarów. Trochę niezbyt był on przemyślany, ale minęły już trzy tygodnie od poprzedniego, więc zmierzyłam się i zważyłam.
Pomysł był o tyle nierozważny, że wczoraj byłam na spotkaniu z dawno niewidzianą koleżanką i zjadłam mega burgera (ale serio, takiego dobrego to ja nie jadłam nigdy) i wypiłam grzańca - dobry był, niesłodki, tylko gorzki od soku grejpfrutowego oraz cydr - tego to akurat nie skończyłam, bo to zupełnie nie mój smak (smakowo przypominał mi ruskiego szampana - nigdy więcej). Spotkanie było super, chociaż tuż przed nim już miałam dzwonić i odwoływać, bo spękałam. Coś mi zaczęło podszeptywać, że co ja robie, przecież będzie dziwnie, w końcu 7 lat się nie widziałyśmy (moja wina), że rozczaruję koleżankę sobą itp. Może się nie rozczarowała bo chce jeszcze na kawę wyskoczyć zanim poleci z powrotem do dalekiego kraju :) Posiedziałyśmy chwilę w klubie a później poszłyśmy do jej domu, mamę odwiedzić. Był taki czas, że siedziałam u nich codziennie no i mi się trochę zebrało, że tyle lat byłam dzika i się nawet nie odezwałam.
W sumie to szykują mi się kolejne spotkania , ale to już później, jak sesję ogarnę i wszystko to (serio, d... czarna).
A teraz wracając do meritum. Pomimo wczorajszego jedzenia i picia (a miałam wrażenie, że eksploduję tak jakoś moje jelita zareagowały), waga pokazała 88,1kg. Czyli przez 3 tygodnie straciłam 1,9kg i jakieś 5 cm. Nie jest źle, waga spada, centymetry spadają. Jak dla mnie jest dobrze.