jeżdżę rowerem, chodzę na kijki, rzucam się jak foka na podłodze. Jem inaczej, ale to, na co mam chęć. Głównie są to pomidory z cebulą i twarożkiem. Mam takie parcie na cebulę, że nie ogarniam tego. Dobrze, że to czerwona cebula, która nie rozwala mi później jelit ;)
Codziennie rano piję wodę z octem jabłkowym, zarzuciłam białe pieczywo - piekę sobie sama chleb (jak mi się chce, jak nie to kupuję orkiszowy ze słonecznikiem, który dzisiaj jest po prostu słodki Oo). Jem ziemniaki, bo ziemniaki smaczne są - nawet takie na sucho.
Oczywiście, że jest już za późno, bo zmarnowałam dwa miesiące, w czasie których mogłam mieć niezłe wyniki, ale komu by się chciało. I tak nic się nie zmieniło. Nadal jestem gruba. Nadal jestem otyła. Nadal jestem chora na jedzenie i na słodkie.
Wczoraj tak mi się chciało słodkiego, że aż mnie nosiło. Przejechałam się rowerem i gdy wróciłam to nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Już miałam jechać i nakupić sobie słodkiego, ale zaczęło tak lać (a już i tak zdążyłam zmoknąć w czasie wycieczki), więc dałam sobie spokój. Zrobiłam sobie kisiel z malinami i to jakoś mnie zadowoliło (nie przepadam za kisielem, ma za mało cukru dla mnie, czekolada góra). A na kolację miałam paprykę posmarowaną twarożkiem z solą i pieprzem ziołowym. Pychota. Dlatego dzisiaj już sobie nakupiłam papryki do pochrupywania.