Dziś był mój pierwszy dzień w pracy. Wstałam o 6, zjadłam okruch z bułki i o 6.55 zameldowałam się na miejscu. Zebrałam od razu (bo jak ja zaczynałem pracę, to byłem już o 6.15, nosz kur... ), ale później było lepiej. Gorzej z jedzeniem,bo przecież ja się wstydzę jeść, więc zjadłam dopiero po 16 w domu a wówczas, to nie ma zmiłuj się, jem co mi wpadnie do ręki. Ech...i tak się martwię, zeby mi się udało i żebym ogarnęła obowiązki.
Z jedzeniem ostatnio było różnie. Staram się, ale nie zawsze wychodzi. Aczkolwiek zaobserwowałam spadki. Dobijam do wagi paskowej, czyli i tak nie ma się z czego cieszyć. Pszenicy unikam i to tak konkretnie i powiem, że czuję się lepiej. Chciałabym żeby cudem zniknęło mi z 10kg, to czułabym się jakoś ładniej. A tak, to lipa. ;/
Wena10
27 lipca 2015, 20:57Oj taki cud to i mi by się przydał: )a tak to trzeba samemu walczyć o takie cuda: )
metr68
27 lipca 2015, 20:30Szkoda, że takie cuda nie są możliwe :( Wiem, że łatwo się mówi, ale nie wstydź się jeść w pracy, przecież jak będziesz jadła coś zdrowego to nikt nie będzie się nabijał - chyba, że źle zrozumiałam dlaczego nie jesz. Trzymam za Ciebie kciuki.