Nie będę oryginalna i stwierdzę fakt, że jest pierwszy dzień wiosny, a na zewnątrz miliard śniegu. Jestem zawiedziona, bo mój samochodowy termometr o 7 rano pokazywał -7C, a to jest jakieś przegięcie. Miałam nadzieję na słońce, błękitne niebo, jakąś plusową temperaturę i jazdę rowerem w łikend. No cóż.
Słucham teraz audycji radiowej, w której tematem przewodnim są wagary. Prowadzący program poprosili słuchaczy, by ci podsyłali im swoje historie związane z dniem wagarowicza. I tak słuchając przygód innych ludzi rozmarzyłam się, bo przypomniałam sobie swoje pierwsze wagary, ten strach, że rodzice się dowiedzą, dreszczyk emocji. Pamiętam, że uciekłyśmy z koleżanką z lekcji i poszłyśmy poleżeć nad rzeką, bo wtedy to było ciepło, nie wiało mrozem. Przeleżałyśmy tam cały szkolny dzień, a gdy wracałyśmy do domu zobaczyłyśmy z odległości moich rodziców. Przykleiłam się wtedy do ogrodzenia mając nadzieję, że mnie nie zauważą. Nie dość, że mnie zauważyli to jeszcze mój tato krzyczał do mnie "OLAA, OLAA, A CO TY NIE W SZKOLE?!". Narobił mi siary na bardzo długi czas, bo koleżanka sprzedała to innym, a sam tato do tej pory się śmieje ze mnie, że równie dobrze mogłam zasłonić się liściem albo ręką i udawać, że mnie tam nie ma. Taka to bystra gimnazjalistka ze mnie była.
A skoro jestem przy temacie szkoły to ostatnio rozmawiałam z kumplem, który mieszka na stałe w Norwegii i opowiadał mi o norweskim systemie szkolnictwa. Najbardziej zadziwiło mnie to, że dzieci nie mogą przynosić z domu na drugie śniadanie żadnych czipsików, batoników, słodkich napojów czy nawet białego pieczywa. Nauczyciele pilnują czy dziecko je kanapki z pełnoziarnistego pieczywa, czy ma wodę niegazowaną, a jeśli tak nie jest - rodzice są wzywani na dywanik do dyrekcji. Może jest to zbytnia ingerencja systemu w wychowanie, może powinno się pozostawiać kwestie żywieniowe rodzicom. Ale z drugiej strony w szkołach, do których ja chodziłam były sklepiki, a w nich słodycze, chipsy, słodkie bułeczki, cola. Każdy, jeżeli już coś kupował to kupował niezdrowe jedzenie, bo owoców czy warzyw to tam nie było. Może moje aktualne odchudzanie nie byłoby potrzebne, gdyby nie te serowe chipsy zapijane cherry coke, które codziennie jadłyśmy z koleżanką. Gdyby nie te słodkie bułki kupowane w piątki na długiej przerwie zamiast ryby na obiadach. Gdybym nie spędzała każdych wakacji na jedzeniu grillowanej karkówki, kiełbasy i nie zapijała ich piwem. Może odchudzanie nie byłoby potrzebne. No ale. I tak naprawdę sama świadomość tego, co jemy to nie wszystko, do tego potrzebne są jeszcze odpowiednie nawyki żywieniowe, które wynosi się z domu albo dobrze byłoby wynieść. Tak czy siak - trzeba walczyć:)
18.03
6:15 - owsianka (jabłko, siemię lniane, żurawina, słonecznik); 0,5szkl. maślanka; herbata zielona;
/ok.300kcal
kawa z mlekiem
9:30 - serek wiejski z brzoskwinią; jabłko; Sunbites;
/ok.350kcal
13:00 - 2x chleb litewski + ser, sałata; surówka wiosenna;
/ok.500kcal
18:00 - fasolka po bretońsku bez mięsa
/ok.300kcal
+pomarańcza, wafel
/ok.140kcal
1600kcal
19.03
6:10 - owsianka (żurawina, suszone jabłko, siemię lniane, banan); 0,5szkl. maślanka; herbata zielona;
/ok.400kcal
kawa z mlekiem
10:00 - serek wiejski z morelą; banan; Sunbites;
/ok.350kcal
13:00 - bułka z ziarnami z Pastellą jajeczną; surówka wiosenna; sok pomidorowy;
/ok.400kcal
17:30 - ryż brązowy ze szpinakiem i fetą;
/ok.350kcal
+pomarańcza, wafel
/ok.140kcal
1650kcal
20.03
6:15 - owsianka (jabłko, żurawina, siemię lniane); 0,5szkl. maślanka; herbata zielona
/ok.250kcal
kawa z mlekiem
9:30 - bakoma 7 zbóż; jabłko; Sunbites
/ok.350kcal
12:30 - 2x chleb + serek topiony z ziołami, pomidor; sok pomidorowy;
/ok.300kcal
17:00 - zupa serowa z makaronem
/ok.400kcal
+3kostki czarnej czekolady; słonecznik, pomarańcza; wafel;
/ok.350kcal
***
1650kcal
ZonaBatmana
21 marca 2013, 21:25U ale obcinania bym się bała, i kto Ci obetnie? Nikt przy zdrowych zmysłach od ręki Ci nie obetnie;p A operacja kosztuje T.T ;p Bo uwielbiam ketchup ;D ale dzisiaj ketchupu nie było, wow nie?:P Hehe z tym tatą nieźle ;p Ja też pamiętam swoje 1-e wagary, chociaż nie było one w ten dzień, uciekłam z kolegą, a w tedy jeszcze chodziłam do świetlicy po szkole, bo mama późno pracę kończyła, myślałam, że się nie dowie, ale świetliczanka do niej zadzwoniła i miałam niezły opieprz, koledze się udało;p Mnie też to gubiło i jeszcze fast foody przynajmniej raz w tyg. i seven days-y ;p Ja uważam, że w naszych szkołach też coś powinno być,albo chociaż jakieś owoce jak mówisz ;/ :P
Dulce.
21 marca 2013, 14:53I mają bardzo dobry system. Rodzice mówią swoje, robią swoje a dziecko idzie do szkoły i kupuje coś słodkiego. Takie są dzieci. Dlatego w szkołach także powinien być jakiś rygor. A przede wszystkim ceny! Wiadome jest, że jeśli jabłko jest droższe od chipców to dziecko kupi to co tańsze. To taki ogólny problem. Podchodzę ostatnio do półeczki ze zdrową żywnością a tam np pasztecik za 7zł. Cholera, przesada kiedy "normalny" kosztuje 3zł...
subaruimpreza
21 marca 2013, 10:55Zawsze była zdania, że mówienie przez babcie które ganiają za wnuczkami z czekoladą ,, on/ ona z tego wyrośnie'' mija się z prawdą. Gdybym nie była do wieku szkolnego wychowywana głównie przez babcie co za tym idzie dokarmiana (rodzice pracowali od rana do wieczora), to pewnie dziś mnie tu by nie było. Byłabym chuda i szczęśliwa nie wiedząc co to są słodycze i napoje gazowane, gdyż u nas w domu nigdy takich rzeczy nie było i nie ma. Ale cóż jako dziecko zostałam nauczona to jeść, a dziś walka z tym jest bardzo trudna, bo ciągle chce mi się słodkiego...