Dziś przeżyłam moment krytyczny. Od dawna mam myśli samobójcze i odkąd rzuciłam psychotropy, wszystko wróciło z całą swoją uciążliwością. Brzydzę się swojego ciała, na za dużo sobie pozwalałam, a do tego rozwaliłam metabolizm ostatnimi lekami. Stwierdziłam, że chociaż warto się dowiedzieć, ile ważę. Mym oczom ukazała się liczba 59.8 kg. Najwyższa waga, jaką miałam w swoim życiu. I o dziwo, nie pogłębiło to moich myśli. Wprost przeciwnie. Muszę żyć, dopóki osiągnę zdrową, dobrą dla mnie wagę. Najlepiej czułam się przy 47 kg, ale już 52 by mnie zadowoliło. Byle zejść z nadwagi.
Ale przyjęłam tę wiadomość spokojnie. Bo przecież mam lustro i widzę, jak wyglądam. To była tylko informacja, a nie z informacją należy walczyć, a ze stanem zastanym.
Nie daję sobie limitu czasu. Zakładam tylko, że chcę chudnąć 1-1.5 kg na tydzień. Tak jest zdrowo i zazwyczaj takie było moje tempo, które nie powodowało jojo. Wiem tylko, że moja endokrynolog kazała mi schudnąć podczas ostatniej wizyty (w maju). Zapewne musiałam ważyć wtedy więcej, bo aktualnie spodnie, które wówczas się na mnie nie dopinały, wchodzą bez problemu. Nie wchodziłam na wagę i nieco żałuję, ale znając swoje ciało, to jakieś 2-3 kg.
Będzie lepiej.
Ha! A mojemu M. szczęka z wrażenia opadnie, jak już ładnie schudnę. Nie jest ważne to, co kobieta ma na sobie, ale sposób, w jaki to z siebie zdejmuje :)
iwonaanna2014
8 października 2015, 14:04Ale tych Twoich kg to chyba tak nie widać ,bo to jednak nie jest tak duzo. nie martw się spadną :)