W czwartek wyjechałam już z domku rodzinnego, moja podróż nie obyłaby się bez żadnych przygód. Musiałam w ciągu 30 minut przedostać się z jednego konca Warszawy na drugi, żeby zdarzyć na następny autobus. Stresa miałam totalnego ale jakoś cudem udało mi się zdarzyć :) następnie jestem już na miejscu, idę na mieszkanie, ja za klucz a tu drzwi się nie chcą otworzyć. Ja już spanikowana, co ja zrobię o 23 gdzie ja pójdę, ale otworzył mi właściciel, jak się okazało rura pękła i zalało mi mieszkanie, i jest szybki remont. Uwierzcie mi dziewczyny kładąc się spać dziękowałam że ten paskudny dzień się kończy.
Już wystartowałam z zajęciami, więc mam cały weekend zapakowany, zaczęły się studia i zaczęła się moja walka z dietą :):) Wszystko zaczynam od nowa, od zera. Moja waga przed wyjazdem to niestety opłakane 73 kg. Jadę do domku dopiero na wszystkich świętych więc wtedy się zważę, mam nadzieję, że moim oczom ukaże się piękna 6 :P
Teraz na pewno będę częściej się odzywać :)
fadeaway
28 września 2013, 08:37No to ładne przygody miałaś ;D W listopadzie zobaczysz piękną 6na wadze ;)