Po napadach ubiegłoweekendowego obżarstwa, zgodnie z oczekiwaniami, od poniedziałku grzecznie trzymałam się diety. WAGA: 95,4 kg (-0,9 w stosunku do poprzedniego tygodnia). Jest super. :-D
Cały czas jednak dręczy mnie ten dysonans między tygodniem a weekendem. W ciągu tygodnia, mimo że większość czasu spedzam w domu, wychodze tylko na 3-4 godz rehabilitacji, nie mam problemu z przestrzeganiem diety. Jem o stałych porach, wyjątkowo ściśle trzymając się liczby kcal, nawet nie mam ciągoty na słodycze i inne śmieci. Przychodzi sobota i w moim żołądku budzi się wygłodniały potwór. Musiałabym cały weekend spędzać na jakimś odludziu z plecaczkiem z wyporcjowanym jedzeniem, wtedy może by się udało. A tak, jestem w stanie trzymać potwora na wodzy max do sobotniego popołudnia a potem zaczyna się... ON
Niestety już GO czuję - nadciągający weekend. Łypie na mnie zza rogu ze wszystkimi swoimi pokusami. W dodatku szykuje się wizyta Teściowej... Nic dobrego z tego połączenia nie wyniknie. xD
zurawinkaaa
8 lutego 2019, 14:05Też mam problem z weekendem. I też w ten weekend muszę walczyc na sto procent żeby nie ulec. Powodzenia Tobie też życzę ;)
poprAniolek
8 lutego 2019, 18:49Dzięki, oby się udalo wytrwać :-)
paulavita
8 lutego 2019, 11:06Może staraj się mieć na takie "wypadki" zdrowe przekąski :) ewentualnie czuwaj nad tym, że jak powoli robisz się głodna i ślina zaczyna lecieć na myśl o czymś smakowitym - jedz posiłek, u mnie skutkuje, bo jak jestem najedzona to ochota na "śmieci" znacznie się zmniejsza i łatwiej ją opanować :)
poprAniolek
8 lutego 2019, 18:57Spróbuje z tymi zdrowymi przekąskami i zobaczymy co z tego wyjdzie.
paulavita
8 lutego 2019, 19:13Od czegoś trzeba zacząć, powodzenia ;)